Prezydenta Francji w Mercedesie czy BMW można zobaczyć tylko podczas wizyty w Niemczech. Królowa brytyjska jeździ wyłącznie Bentleyem. W ich ślady chciał podążyć w czasie swego premierostwa Waldemar Pawlak, ogłaszając, że będzie używał wyłącznie Poloneza. Rodzimej produkcji okazało się jednak tylko nadwozie, wszystko co pod maską niewiele miało wspólnego z polskim przemysłem samochodowym.
Nie sztuka popierać własne, kiedy ma jakość Mercedesa. Premier lansujący malucha czy Poloneza przekracza granice śmieszności. Inna rzecz, że te granice także są płynne i politycy mają znaczny wpływ na ich przesuwanie. W Stanach Zjednoczonych ubiory europejskie są droższe i uważane za bardziej prestiżowe, ale prezydent nosi tylko amerykańskie. Francuski krawat czy włoska koszula groziłyby mu utratą poparcia.
I władza, i wyborcy wiedzą, co robią. Politycy, podobnie jak gwiazdy filmowe czy telewizyjne, są doskonałym nośnikiem reklamy. Popieranie rodzimego przemysłu jest więc niejako wpisane w zakres obowiązków elit rządzących(opłacanych z podatków), choć rzecz jasna może być robione tylko mimochodem i nie za pieniądze. Jak w tym wszystkim odnajdują się nasi politycy?
Raczkujące elity
Po pierwsze – nie mamy elit. – W Anglii, Francji czy USA elity tworzą się już w renomowanych szkołach i uczelniach – mówi Andrzej Długosz, specjalista od marketingu politycznego. – Mają swój kod ubioru, rozpoznają się wśród obcych: po sygnecie, wzorze klubowego krawata, naszywce na marynarce. Każdy, kto przeszedł określony typ edukacji, posługuje się pewnym zestawem gadżetów, który jest jej symbolem. U nas zapewne też tak kiedyś będzie, może za 50 lat.
Można to uznać za niepotrzebny szpan, snobizm, ale w tym wszystkim o coś chodzi.