To początek nowego rozdziału w historii Europy” – mówił w styczniu 2002 r. rozpromieniony przewodniczący Komisji Europejskiej Romano Prodi. „Jesteśmy świadkami narodzin nowej epoki, o której narody Europy marzyły od wieków” – wtórował mu kanclerz Niemiec Gerhard Schröder. Zachwytom polityków (choć nie wszystkich) od początku towarzyszyły jednak obawy zwykłych ludzi o koszty, efektywność, a nawet sens tej operacji. Najbardziej nerwowe były oczywiście pierwsze dni, ale spór nie wygasł do dzisiaj.
Wbrew podejrzeniom pesymistów sama techniczna operacja wymiany banknotów i monet, jakkolwiek kosztowna, przeszła w miarę bezboleśnie. Owszem, w niektórych krajach przed kasami w sklepach, w bankach, na płatnych autostradach przez kilka dni ustawiały się kolejki i tworzyły korki, ale zważywszy skalę operacji, to były naprawdę drobiazgi. Wielomiesięczne niezwykle kosztowne przygotowania okazały się skuteczne. 1 stycznia ubiegłego roku banki centralne i komercyjne miały do swej dyspozycji 14,5 mld banknotów i 50 mld monet o łącznej wartości 664 mld euro. Część z nich zasiliła tzw. pakiety startowe sprzedawane ludności, kasy sklepów, banków i dziesiątki tysięcy bankomatów. Wymiana szła na tyle sprawnie, że już po kilkunastu dniach większość transakcji gotówkowych odbywała się w euro.
Mieszane uczucia
Nowy pieniądz w większości krajów eurolandu przyjęto ciepło, niemal z entuzjazmem, zwłaszcza wśród polityków, bankowców i przedstawicieli wielkiego biznesu. Przeciętni obywatele byli już dużo bardziej nieufni i podzieleni w opiniach. W kilku krajach pojawiło się przekonanie, że wymiana stanie się okazją do nieuzasadnionych podwyżek cen i pod tą wygodną przykrywką będzie narastać drożyzna.