Archiwum Polityki

Armada ze skrzydłami

Gdy w dowolnym punkcie świata dochodzi do zagrożenia interesów USA lub jego sojuszników, to pierwsze pytanie prezydenta USA brzmi: Gdzie najbliżej jest nasz lotniskowiec?

Stany Zjednoczone nie byłyby dziś globalną potęgą czy – jak chcą inni – „żandarmem świata”, gdyby nie ich lotniskowce. Okręty tego typu odegrały decydującą rolę w Zatoce Perskiej (Pustynna Burza), operacji na terenach byłej Jugosławii, w Afganistanie, ostatnio zostały ponownie skierowane do Zatoki Perskiej, jak najbliżej Iraku. Pełnią również rolę odstraszająco-prewencyjną. Na przykład w 1988 r. okręt „Nimitz” wspierał siły bezpieczeństwa ochraniające igrzyska olimpijskie w stolicy Korei Południowej Seulu.

Lotniskowce są najpotężniejszymi okrętami świata, a każdy z nich (USA mają obecnie 11 tego typu jednostek) ma na swoim pokładzie kilkadziesiąt samolotów i śmigłowców. Stanowią one ogromną siłę uderzeniową. Podczas wojny w Zatoce Perskiej w ciągu półtora miesiąca samoloty startujące z pokładu lotniskowca „Theodore Roosevelt” wykonały ponad cztery tysiące lotów bojowych i zrzuciły kilka tysięcy ton bomb. Lotniskowiec nigdy nie jest sam. Stanowi on trzon tak zwanego zespołu uderzeniowego, w którego skład wchodzą m.in. krążowniki rakietowe, niszczyciele różnej klasy, okręty podwodne oraz transportowe. Każdy lotniskowiec jest więc otoczony sporą armadą.

Trudno się jej przeciwstawić, a tym bardziej zagrozić. Potężne radary na lotniskowcu oraz towarzyszących mu okrętach kontrolują przestrzeń powietrzną w promieniu 400 km oraz są w stanie śledzić jednocześnie 2 tys. celów, nawet tak małych jak pociski rakietowe. Jeśli pojawi się jakieś większe zagrożenie, z lotniskowca w ciągu 10 minut może poderwać się 30 samolotów. Ponadto okręty zespołu uderzeniowego wyposażone są w wyrzutnie rakietowe oraz działka przeciwlotnicze. Sam lotniskowiec ma też dodatkowe systemy obronne: wyrzutnie celów pozornych mających zmylić rakiety i torpedy wroga.

Polityka 1.2003 (2382) z dnia 04.01.2003; Społeczeństwo; s. 91
Reklama