Zdaniem pesymistów, największe piłkarskie emocje już się skończyły. – Prawda jest taka, że wielkie podniety z reguły kończą się na ćwierćfinałach – wzdycha marszałek Donald Tusk. Większość członków loży nie ukrywa, że ponad pófinały przedkłada emocjonujące gry wstępne w grupach.
– Niestety Polacy jak zwykle na grze wstępnej kończą – rzuca kwaśno prezes Mariusz Walter.
Loża jest smutna i przygaszona kiepskim ćwierćfinałowym występem Senegalu, z którym, nie ma co ukrywać, wiązała duże nadzieje. Pytanie brzmi: co się z tym Senegalem stało?
Mariusz Walter: – Byli zmęczeni, otępiali. Jest mi przykro, zawiedli mnie. Szkoda, bo to są zdrowi, młodzi chłopcy, z niezłymi warunkami...
Tusk: – O jakich warunkach pan mówi?
Walter: – Właśnie o tych, o których pan myśli. Kiedy dowiedziałem się, że przyjeżdżają do nich żony, od razu przypomniałem sobie okres wczesnej młodości i to, jak się można zmęczyć hulaszczym trybem życia.
Sławomir Mizerski: – Zachowali się tak, jakby ta walka ich już znudziła.
Jerzy Pilch: – Trzeba powiedzieć, że razem z przyjazdem żon zwyciężyło frajerstwo, brak profesjonalizmu. Nastąpił moment odprężenia.
Tusk: – Anglicy z Brazylią grali tak, jakby do każdego dwie żony przyjechały...
Zdaniem Marka Kondrata Senegalczycy na te swoje żony zasłużyli. – Dobrze, że je dostali, bo dalszy udział Senegalczyków w mundialu budził jednak moje wątpliwości. Fajnie grali, wesoło, ale czy to wystarcza na finał?
Marszałek jako wielbiciel charyzmy i spokoju trenera Senegalczyków zwraca uwagę, że on przed meczem z Turcją trochę zgubił te swoje cechy.