Ten, kto na podstawie głośnego filmu Miloša Formana wyrobił sobie zdanie na temat Larry’ego Flynta – wydawcy „rozbieranego” pisma „Hustler”, zmagającego się z amerykańską cenzurą i zakłamaną obyczajowością – z pewnością rozczaruje się przeglądając polską wersję tego miesięcznika. Rozczarowanie zaczyna się już od okładki, na której niezbyt apetyczna dzierlatka występuje w jakiejś dziwacznej pozie. Ostatecznie można by przeboleć ten estetyczny uszczerbek, problem jednak w tym, że „Hustler” reklamujący się jako „pismo seksu, polityki i protestu” ma większe ambicje niż tylko pokazywanie modelek i modeli w negliżu. Niewyszukanym sesjom zdjęciowym towarzyszą więc komentarze odwołujące się do polskich realiów: baraszkującym trzem postaciom towarzyszy dopisek, że „liberalizacja kodeksu pracy umożliwiła Jarkowi zatrudnienie drugiej asystentki”, ze scenki z dwiema paniami-agentkami („Ania pracuje w UOP, Patrycja w CBŚ”) dowiadujemy się, że dziewczęta „bacznie się obserwują, od czasu do czasu prowadząc dokładniejszą penetrację”. Potem mamy Beatę-dziennikarkę, która „tak jak i Monika Olejnik uwielbia wywiady”, więc z „minuty na minutę pogłębia problem”. I tak można w nieskończoność. Lepiej już poskromić ambicje i zostać przy gołym porno, nieskrępowanym słowem wiązanym. Wtedy przynajmniej nie wychodziłaby na jaw umysłowa impotencja redaktorów „Hustlera”. Bo pismu o takim charakterze jakakolwiek impotencja przecież nie przystoi.