Ten niewielki, bo liczący zaledwie 5 i pół miliona mieszkańców kraj, łączący północ kontynentu ze Skandynawią, stale czymś zaskakuje. O Duńczykach przypomniano sobie dokładnie 10 lat temu, kiedy ich drużyna piłkarska nieoczekiwanie wygrała mistrzostwa starego kontynentu. Mało znani zawodnicy pokonali wtedy największe sławy futbolu: Francję, Niemcy i faworyzowanych Szwedów, z którymi Duńczycy od lat walczą o prymat w tej części Europy. Porażka w 1/8 finału tegorocznych mistrzostw świata z Anglikami z pewnością mocno ich zabolała, ale i tak w porównaniu z występami innych drużyn nie mają się czego wstydzić. Pokonali przecież Francję, byłych mistrzów świata.
Mistrzostwo Europy wywalczone przez duńskich piłkarzy 10 lat temu stało się symbolem przemian duńskiej gospodarki błyskawicznie awansującej w górę. I nie tylko gospodarki. Jeszcze dekadę temu kinematografia duńska należała do najgorszych na świecie. Duńskich filmów nikt nie chciał oglądać. Młodzi ambitni reżyserzy wyjeżdżali do Ameryki, bo nie chcieli przyglądać się degrengoladzie, przypominającej obecny stan polskiej kinematografii. Co roku powstawało około dziesięciu filmów, z których żaden nie zasługiwał na uwagę.
Pod koniec lat 90. duńskie kino przeżyło metamorfozę. Filmowcy z tego kraju zaczęli zdobywać Oscary, Złote Palmy i najważniejsze wyróżnienia na międzynarodowych festiwalach. Laurami mógł się szczycić nie tylko Lars von Trier – niekwestionowany lider duńskich filmowców, uznawany obecnie za jednego z najbardziej wpływowych artystów europejskich (m.in. Złota Palma za „Tańcząc w ciemnościach”). Równie imponującą liczbą wyróżnień mogą się pochwalić Soren Kragh-Jacobsen (Srebrny Niedźwiedź na Berlinale za „Mifune”), Gabriel Axel (Oscar za „Ucztę Babette”), Thomas Vinterberg (Nagroda Jury w Cannes za „Ceremonię”), Anders Thomas Jensen (Oscar za krótki metraż) oraz wielu, wielu innych wybitnie utalentowanych duńskich reżyserów.