Najwięcej kandydatów na stypendystów reprezentuje pięć dziedzin nauki: filologie i językoznawstwo, historię, technikę, biologię i ochronę środowiska oraz fizykę. Inne dziedziny są oblegane mniej (na kolejnych miejscach medycyna oraz socjologia i nauki polityczne), ale właściwie nie ma takiej, z której nie byłoby zgłoszeń. Więcej niż połowa aplikantów to magistrzy pracujący nad doktoratami, mniej jest doktorów zabiegających o habilitację. Zdecydowana większość lokuje się w przedziale wieku 25–35 lat, chociaż otrzymaliśmy także zgłoszenia od osób niewątpliwie młodych duchem, twórczych, ale tak zaawansowanych wiekiem, że przy najlepszej woli nie można ich zaliczyć do naukowców na początku drogi.
Autorzy niektórych zgłoszeń mają dorobek w postaci publikacji i referatów na konferencjach naukowych. Inni zwracają naszą uwagę na taki oto paradoks: z jednej strony pracodawcy odmawiają finansowania wyjazdów młodych naukowców na konferencje, staże i zagraniczne warsztaty naukowe. Z drugiej zaś oczekują, aby ci sami ludzie dokumentowali swoje starania o wyjazdy, stypendia, granty itp. wystąpieniami na konferencjach, publikacjami, stażami. Jak wyskoczyć z tego zaklętego koła? – pyta nas zdesperowany doktorant biologii.
Wniosek o nasze stypendium zawiera pytania o życiową i rodzinną sytuację kandydatów. Tylko w nielicznych przypadkach jest to ściana płaczu. Przy 600–800-złotowym stypendium doktoranckim lub 1,3 tys. zł płacy asystenckiej (chociaż nie każdy je otrzymuje) wszyscy dorabiają i jakoś wiążą koniec z końcem, jeśli chodzi o potrzeby podstawowe. Najtrudniejsza jest sytuacja tych, którzy już założyli rodziny i mają dzieci, a więc ich dochód rozkłada się na kilka osób. W wielu rodzinach młodych naukowców druga strona (nie zawsze kobieta) bezskutecznie szuka pracy (mimo ukończonych studiów), partner musi więc dorabiać w dwójnasób.