Bogaci Niemcy, którym zazdrościliśmy wysokich świadczeń, borykają się z narastającym deficytem budżetowym i Bruksela przywołuje ich do porządku. Czeka ich wzrost podatków oraz podniesienie składek emerytalnych. Ale ten plaster nie zastąpi operacji, czyli reformy emerytalnej. W jej wyniku młodzi na własną starość mają zacząć oszczędzać sami. To samo czeka Włochów, Austriaków i pozostałe kraje UE – z wyjątkiem Szwecji. Polsce udało się wyprzedzić Europę – u nas reforma emerytalna wystartowała w 1999 r. Już wtedy dwóch pracujących miało na utrzymaniu jednego emeryta lub rencistę, nie licząc bezrobotnych. Jednak w trzecim roku funkcjonowania można odnieść wrażenie, że nasza reforma okazała się niewypałem.
Pieniądze znikają we mgle
Katarzyna Cierniak z Warszawy ma dopiero 29 lat i jeszcze nie bardzo interesuje się swoją przyszłą emeryturą. Uważnie natomiast studiuje paski, jakie otrzymuje przy wypłacie, ponieważ jej pensja brutto znacznie różni się od sumy, jaką co miesiąc otrzymuje na rękę. Po prostu państwo zabiera jej bardzo dużo pieniędzy. Firma Katarzyny świadczy usługi informatyczne dla agencji i składów celnych, ona sama zaś zajmuje się między innymi comiesięcznymi przelewami do ZUS. Wie więc dokładnie, że od jej pensji, wynoszącej 2945 zł, ZUS regularnie odejmuje co miesiąc ponad 1 tys. zł. To bardzo dużo, tym bardziej że od pozostałej sumy trzeba jeszcze zapłacić podatek. Niestety – z tego na jej przyszłą emeryturę przeznacza się ledwie połowę. Reszta to składka rentowa – prawie 400 zł – chorobowa i wypadkowa, które ZUS wrzuca do wspólnego worka.
Reforma miała przywrócić związek między wysokością płaconych składek a sumą przyszłej emerytury. Trudno uznać, że ten cel spełniła. Raczej odwrotnie – uświadomiła ludziom, jak wielka część ich pieniędzy wpada w czarną dziurę, zamiast powiększać ich kapitał na starość.