Graham Avery, który reprezentował Unię w rokowaniach z Austrią, a obecnie doradza Günterowi Verheugenowi, widzi wszystko inaczej. – Negocjacje akcesyjne zdecydowanie różnią się od innych. Rozmawiamy z przyszłymi członkami, są to rokowania o przyszłym wspólnym życiu pod jednym dachem.
Państwa członkowskie, przy ustalaniu wspólnego stanowiska finansowego przed rozmowami kandydatów z Unią, jakby zupełnie zapomniały o takim podejściu. Takie kraje jak Niemcy, znajdujące się na skraju drugiej recesji w ciągu roku, myślą tylko o obniżeniu kosztów poszerzenia. – Wszyscy mają problemy budżetowe i uważają jakikolwiek transfer środków do nowych państw członkowskich za poświęcenie – tłumaczył Romano Prodi w Kopenhadze. Doszło do tego, że krajom wchodzącym do Unii obcięto 10 proc. z fund uszy strukturalnych przewidzianych na lata 2004–2006. Do tego Unia żąda, abyśmy płacili pełną składkę członkowską od pierwszego dnia po akcesji, a sama jest zdecydowana jedynie na minimalne ustępstwa, jeśli chodzi o bezpośrednie dopłaty dla rolnictwa.
Czarne na niebieskim
Tym, którzy uważają, że te warunki należy przyjąć bez dyskusji, trzeba przypomnieć o obecnej sytuacji gospodarczej i budżetowej Polski i o jej perspektywach w pierwszych latach członkostwa. Tak się nieszczęśliwie składa, że w 2004 r. zaczną się piętrzyć spłaty zadłużenia zagranicznego. Do tego dojdzie składka, którą trzeba będzie płacić od 1 maja. Te sumy, pochodzące z budżetu, nie zostaną zrekompensowane napływem funduszy strukturalnych, ponieważ te będą wydawane na projekty w terenie. W dodatku projekty unijne pociągają za sobą wydatki z budżetu centralnego czy samorządowego na tak zwany wkład własny. Zatem budżet znajdzie się pod presją dodatkowych wydatków, a środki przychodzące z Unii będą szły nie do kasy państwa, a w kraj.