W latach 90. władze irackie wodziły komisje inspekcyjne za nos, na co pozwalały łagodne dla Bagdadu reguły gry. Rezolucja Rady Bezpieczeństwa nr 1441 z 8 listopada 2002 r. mówi wyraźnie, że inspektorzy muszą mieć „natychmiastowy i bezwarunkowy” dostęp do wszystkich podejrzanych obiektów i próby utrudniania im pracy będą traktowane jako „istotne naruszenie” postanowień ONZ, czyli powód do użycia siły. Prezydent Bush ogłosił, że celem inspekcji ostatecznie nie jest kontrola irackich arsenałów, lecz rozbrojenie Saddama.
Czy jednak uda się pozbawić Saddama śmiercionośnych zabawek bez zbrojnej konfrontacji? Chciałoby się w to wierzyć, ale uwierzyć trudno. Zwłaszcza znając dotychczasowe dzieje oenzetowskich inspekcji.
Pierwsza komisja ONZ, znana pod nazwą UNSCOM (United Nations Special Commission), powstała na mocy rezolucji Rady Bezpieczeństwa z kwietnia 1991 r., czyli wkrótce po zakończeniu wojny nad Zatoką Perską. Miała zbadać irackie zapasy broni biologicznej i chemicznej – której Irak użył wcześniej wielokrotnie – i zorientować się w postępach w budowie broni nuklearnych. Mandat przewidywał też kontrolę rakiet balistycznych, jako że ONZ zakazała Saddamowi posiadania rakiet o zasięgu powyżej 150 km. W tym samym roku około stu inspektorów przybyło do Iraku.
Od początku napotykali przeszkody stawiane im przez bagdadzki reżim. Irakijczycy domagali się uprzedniego zapowiadania kontroli wybranych miejsc, czasem nawet na 24 godziny wcześniej. Zwłoka umożliwiała oczywiście bezpieczne wywiezienie trefnych przedmiotów. Nie wpuszczano ekip UNSCOM na tereny pałaców prezydenckich – obejmujących, oprócz samych licznych rezydencji Husajna, obszary o powierzchni wielkości dzielnic dużego miasta. W raportach o posiadanych arsenałach przedstawianych ONZ rząd iracki notorycznie kłamał.