Niektórzy z fanów, przybyłych do Katowic na niedawny jedyny w tym roku europejski występ artysty legendarnego Johna Zorna, mogli poczuć się rozczarowani. Pamiętając go jako wykonawcę jazzu skrzyżowanego z rockiem i motywami żydowskimi, który grał ze swym zespołem Masada na festiwalu Warsaw Summer Jazz Days w 1999 r., zdumieli się słysząc muzykę, jakiej mogliby wysłuchać na Warszawskiej Jesieni (jeden zresztą z wykonanych utworów, „The Dead Man”, grał dziesięć lat temu właśnie na Jesieni Kronos Quartet).
Nie ma co jednak się dziwić – po Zornie można spodziewać się każdej stylistycznej wolty. Można go nazwać artystą wszystkożernym: w równym stopniu inspiruje go hardcore i awangarda lat 60. spod znaku Johna Cage’a, muzyka Igora Strawińskiego i muzyczka knajpiana, stare filmy o Króliku Bugsie i współczesne japońskie kreskówki, twórczość pisarska Marguerite Duras i reżyserska Jean-Luc Godarda, zimnowojenne powieści szpiegowskie nieznanego u nas (z uwagi na antysowieckość) Mickeya Spillane’a i fotografie surrealisty Hansa Bellmera, które często umieszcza na okładkach swych płyt. Polskę odwiedził tym razem właśnie z powodu Bellmera.
Stolica Górnego Śląska wraz ze swą niemiecką historią odzyskuje ostatnio urodzonych tu niemieckich artystów. Autor słynnych „Lalek”, zdeformowanych manekinów kojarzących się z perwersją erotyczną, ale także cierpieniem i okaleczeniem, przyszedł na świat w Katowicach dokładnie wiek temu. Tu spędził pierwsze dwadzieścia lat życia, tu miał pierwszą wystawę, którą szybko zamknęła policja za obrazę moralności. Potem, przeniósłszy się do Berlina, wszedł w krąg ekspresjonistów, a następnie jako zaciekły antynazista opuścił Niemcy i zamieszkał w Paryżu, gdzie surrealiści przyjęli go jak swego; tam zmarł w 1975 r.