Na pierwszy rzut oka tego nie widać. Przecież trzy stawki obecnie obowiązujące, czyli 19–30–40 proc., zostają zastąpione przez dwie – 18 i 32 proc. Idea wydaje się prosta i słuszna – im kogoś dziś fiskus bardziej łupi, tym bardziej wkrótce mu popuści. A jednak nie do końca. Prawo i Sprawiedliwość, mieniące się rzecznikiem najuboższych, w czasie swych rządów majstrowało przy podatkach energicznie, ale bez głowy. Pełne tego skutki zobaczymy za kilka miesięcy. Częściowo widać je już obecnie.
Najuboższym nie ulżyli
Obciążenia podatkowe zmieniane są nie tylko przez same stawki, ale także przez ulgi. W 2007 r. przybyła ulga potężna – na dzieci, 1145 zł, odliczana nie od dochodu, ale od podatku, co dla podatników jest o wiele bardziej korzystne. Ulgę PiS nazwało prorodzinną, ponieważ poprawiać miała sytuację osób wychowujących dzieci. Rzeczywiście poprawia, ale tylko tych lepiej sytuowanych. Najbiedniejsi już teraz nie mogą z ulgi rodzinnej skorzystać, a 2009 r. tylko ich poczucie krzywdy pogłębi. W ich przypadku stopień niewykorzystania ulgi stanie się bowiem jeszcze większy.
Żeby to lepiej zrozumieć, trzeba porównać poprzednie i nowe zasady opodatkowania. Załóżmy, że obecnie oboje rodzice, mający dwoje małych dzieci, zarabiają miesięcznie po 1 tys. zł brutto. Po odliczeniu składek ZUS i kwoty wolnej zostanie im do zapłacenia za 2008 r. około 2254 zł podatku PIT. Ale najpierw muszą zapłacić składkę na zdrowie, czyli 1605 zł. Samego podatku zostanie więc 649 zł – dopiero od tej kwoty można odliczyć ulgę na dzieci. Cóż więc z tego, że rodzina mogłaby pomniejszyć swoje podatkowe obciążenia aż o 2290 zł, skoro nie ma ich od czego odliczyć? Tak czy tak, podatek za 2008 r.