Trudno wyobrazić sobie gorszy moment na premierę „Kurki wodnej”. Wręczona na kilkanaście godzin przed podniesieniem kurtyny nominacja spowodowała, że coś, co miało być szeregową pozycją w repertuarze, stało się, chcąc nie chcąc, przyspieszonym rozpoczęciem kadencji przyszłego dyrektora Teatru Narodowego. Z całą pewnością Jan Englert nie tak chciałby inaugurować swoje rządy. Choćby dlatego, że trudno uznać tę inscenizację za wypowiedź sceniczną choć trochę programową. To raczej pretekst – a to do widowiskowych efektów (abstrakcyjne projekcje w głębi), a to do zabawy aktorskiej (komiczny „pojedynek primadonn”: Beaty Ścibakówny i Grażyny Szapołowskiej). Reżyser całą „Kurkę” odczytał jako projekcję myśli Edgara Wałpora (w tej roli Mariusz Bonaszewski), którego potraktował jako porte parole Witkacego. Takie ujęcie, pomimo „wspomagających” zapożyczeń z innych dramatów pisarza, okazało się jednak zbyt powierzchowne, by nadać przedstawieniu spoistość i moc. Spektakl rozpadał się na epizody utrzymane w rozmaitych konwencjach, nic do siebie nie pasowało: ani poszczególne role, ani mało pomysłowa scenografia Doroty Kołodyńskiej, ani słodka muzyka Macieja Małeckiego. Gdyby z tej „Kurki” wnioskować o przyszłym Teatrze Narodowym, nie byłoby najlepiej. Więc może nie wnioskować i poczekać na rzeczywistą inaugurację.
A.C.
:-, dobre
:-' średnie
:-( złe