W 1994 r. pojawiła się kaseta „Punk kolędy”. Pomysłodawca tej inicjatywy, undergroundowy muzyk o pseudonimie Para, zamieścił w magazynie „Brum” stosowny komentarz: „Ja nie wierzę w Boga i, żeby było śmieszniej, słuchacze tej kasety też nie. Udało mi się trafić z tym materiałem do ludzi, którzy tak naprawdę nigdy by nie sięgnęli po kolędy w wykonaniu np. Mazowsza. Jestem z tego dumny i dziwię się, że te nagrania nie były reklamowane w kościołach”.
Dziś można ściągnąć przez Internet także „Kolędy rapowe”. Trójmiejscy raperzy Pereł i Kisiel, zamiast charakterystycznych dla rapu i hip hopu rymów o życiu blokowiska, melorecytują „Gdy śliczna Panna...” tudzież „Pójdźmy wszyscy do stajenki”. Prowokacja? A może profanacja? Wszak to kolędy i pastorałki tworzą nastrój świąt, przeto winny zachowywać odpowiednio podniosły ton i podtrzymywać tradycję. Ani punk, ani rap tego nie gwarantują. Jednak od dziesięcioleci liczni kompozytorzy i tekściarze tworzą nowy repertuar świąteczny osadzony w najrozmaitszych estetykach muzycznych. Od dawna wiadomo, że hasło „kolęda”, choć ma się nieodwołalnie kojarzyć z Bożym Narodzeniem, nie zawsze musi objawiać się w dosłownie nabożnej pieśni.
Kolędy pisywał Marian Hemar, a w czasie okupacji Stanisław Baliński. Mają ich sporo w swoim dorobku Ernest Bryll, Leszek Aleksander Moczulski czy wreszcie Jacek Kaczmarski. Ale autorami nowych kolęd bywają nie tylko poeci, lecz i twórcy estradowych przebojów, na przykład Jacek Cygan albo Marek Dutkiewicz.
Pan przyjacielem moim
Forma kolędy weszła u nas w obieg estradowy w drugiej połowie lat 60. wraz z ekspansją tak zwanego big beatu. Ów big beat był fenomenem osobliwym. U swoich źródeł zawierał fascynację anglosaskim rockiem, nie mógł jednak być jego prostą rodzimą odmianą, ponieważ w czasach rządów Gomułki urzędnicy od kultury skrzętnie pilnowali, by polska młodzież nie demoralizowała się wpływami zachodniego rozwydrzenia.