Bezpośrednio po wojnie, gdy trwały jeszcze przesiedlenia – słowa Kresy, Wilno, Lwów specjalnie nie raziły nawet władz. Do czasu. Jeżeli na początku 1946 r. zapraszano wyższych urzędników Ministerstwa Administracji Publicznej do ponownie otwartego w Zakopanem pensjonatu Lwowianka, to już pod koniec tego roku pojawiające się na warszawskich murach napisy „Wilno” były traktowane jako działalność wroga i natychmiast je ścierano. Wkrótce cenzura zaczęła reagować alergicznie na każdą wzmiankę o Kresach, co nieraz doprowadzało do sytuacji karykaturalnych – np. w wierszyku Jana Brzechwy „cioteczna spod Mołodeczna” stała się „cioteczną spod Piaseczna”. Całkowita amnezja, również urzędowa, była jednak niemożliwa (np. toponomastyka warszawskich ulic utrzymała Lwowską, Wileńską, Brzeską).
Pielęgnowanie pamięci o Kresach inaczej wyglądało w dużych miastach, gdzie osiadły rodziny inteligenckie, inaczej na wsi. O Wrocławiu mówiło się, że przeniósł się do niego intelektualny Lwów, łącznie ze środowiskiem akademickim (chociaż – zdaniem niektórych – opinia o lwowskim pochodzeniu wrocławian wynikała z przesiedlenia nie tyle profesorów, co lwowskich tramwajarzy z ich charakterystycznym sposobem mówienia i bycia). Nad Odrę przeniesiono nie tylko dużą część zbiorów Ossolineum czy Panoramę Racławicką (udostępnioną dopiero w 1985 r.), lecz także pomnik Aleksandra Fredry. W czasie kulturalnej odwilży lat 1980–1981 pokazano w telewizji skecz, w którym starszy pan, pytany o pochodzenie, odpowiadał oburzony, charakterystycznym, śpiewnym kresowym akcentem: – Tajoj, nie poznaje, z Wrocławia. Inaczej było z dawnymi mieszkańcami Wileńszczyzny, Grodzieńszczyzny, Polesia, Wołynia, którzy rozproszeni od Olsztyna po Szczecin nie wytworzyli tak homogenicznych ośrodków jak „lwowski” Wrocław.