Największą sensacją stał się wynik PBS (badanie dla „Gazety Wyborczej”), gdyż do prowadzenia PO wszyscy się już przyzwyczaili, przynajmniej od jesieni ubiegłego roku i wygranych przez tę partię wyborów samorządowych. Co więc się stało? Przecież w czasie kiedy prowadzono badania – jeszcze przed awanturą o ważność mandatu Hanny Gronkiewicz-Waltz – było politycznie dość stabilne i bez większych napięć.
Wbrew pozorom w sondażach też jest stabilnie. I to od dłuższego czasu. Prowadzą dwa ugrupowania z dużą przewagą nad pozostałymi, a różnice między nimi mieszczą się na ogół w granicach błędu statystycznego. Jednopunktowe prowadzenie PiS czy PO nie znaczy nic. Ale wprawia w nerwowość polityków. Sondaże od dawna wyznaczają taktykę postępowania, zaostrzają lub łagodzą ton publicznej debaty. Obecne potwierdzają zaś, że kłopoty mają właśnie „przystawki”, zwłaszcza LPR. Liga w niektórych badaniach ma już 1 proc. poparcia, ale w innych 4, co może oznaczać, że jednak przekroczyłaby próg wyborczy.
Problem jest z PSL – słabym w sondażach, dobrym w wyborach. Specyfiką ludowców są zwłaszcza dobre wyniki w wyborach samorządowych, gdzie mniej liczy się twarz lidera, a bardziej dobry wójt, burmistrz czy starosta.
Socjologowie przyglądający się scenie politycznej od lat komentują, że obecnie jest ona właściwie zamurowana.
Bardziej ostrożni mówią, że stabilizuje się. W 2001 r. do Sejmu weszło sześć partii, w 2005 r. też sześć, choć oczywiście z bardzo różnym poparciem. Ważne, że były to te same ugrupowania, gdyż wcześniej wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie. W przyszłych wyborach może ich być pięć, ale może być też sześć, bo nic nie jest przesądzone.
Ze wszystkich badań sondażowych ostatnich miesięcy, a także z wyborów samorządowych wynika, że przeciętny wyborca PiS jest starszy, gorzej wykształcony, w większości zamieszkuje w mniejszych i małych miastach oraz na wsi, w regionach centralnych i wschodnich.