Pod siedzibą Banka Slovenije, centralnego banku Słowenii (odpowiednik naszego NBP), swój kram rozłożył Uros, uliczny handlarz. Sprzedaż tu sezonowa. Latem pamiątki dla turystów, koszulki, czapeczki i figurki smoka, symbolu stolicy kraju – Lublany. Zimą bywa kiepsko, ale nie w tym roku. W tym roku Uros sprzedaje portfele i eurokalkulatory, po 1,25 euro sztuka (na stare pieniądze to było 300 tolarów). Kupują Słoweńcy. Uros cieszy się, bo wybrał dobre miejsce do handlu. Nad jego głową, na siedzibie centralnego banku, powiewa wielki plakat reklamowy z hasłem „Euro – nasz pieniądz”.
Z tymi eurokalkulatorami było tak: Bank Słowenii, w ramach kampanii promocyjnej nowej waluty, wysłał każdej rodzinie w kraju takie urządzenie. Wystarczy wpisać cenę w euro, nacisnąć przycisk i już wiadomo, ile to jest na stare tolary. W drugą stronę też. Urządzenie przydatne, bo 1 euro to jest 239,64 tolara. Przeliczanie w głowie to wyższa matematyka. Niestety kalkulatory zamówiono w Chinach i część z nich szybko się popsuła. Poza tym każda rodzina dostała tylko jeden. Handlowcy uliczni wyczuli interes i elektroniczne liczydełka pojawiły się na straganach. Uros najwięcej sprzedał ich w grudniu, teraz zainteresowanie spada. Ale pewnie pojawi się znowu na przełomie czerwca i lipca, kiedy ze sklepów znikną tzw. podwójne metki (na razie ceny podaje się w w nowej i starej walucie). Sam tolar zniknął w ciągu zaledwie dwóch tygodni. Od 1 do 14 stycznia w obiegu były obie waluty. 15 stycznia jedyną obowiązującą w Słowenii zostało euro. Ale w sklepach, na bazarach i w bankach skutki tej zmiany dały się odczuć wiele miesięcy wcześniej.
Kiedy pięć lat temu 12 państw starej Unii wprowadziło wspólną walutę, w ciągu pierwszych tygodni prawie wszędzie wzrosły ceny wielu produktów i usług.