Archiwum Polityki

Turyn, ulica USSR

Fanfary zagrały, wystrzeliły race. Sofia Loren poprowadziła orszak z flagą, a Stefania Belmondo przytknęła pochodnię do kurka z gazem. Ogień powędrował aż na szczyt potężnej, górującej nad miastem konstrukcji z żelaznych warkoczy. Zapłonął znicz. Olimpiada jest piękna, nam jak zwykle idzie średnio.

Bogaci obywatele Turynu na ceremonię otwarcia olimpiady podążali jak do teatru. Panie w futrach i na szpileczkach, panowie w eleganckich trenczach i lakierkach. Impreza ku chwale młodości i sportowej tężyzny nabrała dzięki specyficznej widowni waloru ekskluzywnego party. Zabawne w tym kontekście były procedury, jakim poddawano gości przy wejściu na Stadio Olimpico. Wykładanie zawartości kieszeni, przejście przez bramki wykrywające metale, komputerowa kontrola dokumentów i biletów. W gęstwinie oczekujących na przejście sita kontrolnego przechadzali się obok siebie policjanci i osobnicy jako żywo przypominający polskich cinkciarzy z PRL. Szeptem oferowali: może bilecik!? Ceny u koników od 200 do 900 euro, ale pewności, że to niefałszywa wejściówka, żadnej.

Wcześniej, po Turynie, krzątały się ekipy sprzątaczy. Jedni zamalowywali na murach hasła wypisane przez młodych zbuntowanych, inni zbierali śmieci. Miasto obstawiła policja, karabinierzy, straż miejska i nawet Guardia di Finanza. W powietrzu krążyły helikoptery.

Rozpoczęcie olimpiady to dobry moment dla terrorystów. Zaatakować tłum znienacka, podłożyć bombę, eksplodować samochód z trotylem. Policja miała sygnały, że coś się może zdarzyć, stąd wzmożone środki ostrożności. Na szczęście nic nie wybuchło. Jedyny incydent wywołali antyglobaliści. W sile 500 ludzi przeszli przez centrum, skandując swoje hasła. Nie wzbudzili zainteresowania.

Turyn był dobrze przygotowany do ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich. W kilkunastu punktach miasta wyznaczono parkingi dla gości. Zorganizowano system objazdów, wydrukowano dziesiątki tysięcy mapek dla zagranicznych kibiców. Ale im bliżej do rozpoczęcia uroczystości, tym większy bałagan. Nie do uniknięcia, bo do stolicy Fiata spadali, można powiedzieć, wprost z nieba oficjele najwyższej rangi (w tym polski premier Kazimierz Marcinkiewicz).

Polityka 7.2006 (2542) z dnia 18.02.2006; Społeczeństwo; s. 90
Reklama