Ukraiński parlament wygląda na odmieniony. Znalazło się tu tylko pięć ugrupowań: Partia Regionów z liderem Wiktorem Janukowyczem, Blok Julii Tymoszenko, proprezydencka Nasza Ukraina z liderem listy Jurijem Jechanurowem, Socjalistyczna Partia Ukrainy Ołeksandra Moroza oraz Komunistyczna Partia Ukrainy Petra Symonenki. W ławach nie zasiądą skrajni populiści, ugrupowania prorosyjskie ani związane z poprzednim reżimem partie Wiktora Miedwiedczuka i Wołodymyra Łytwina.
Przynajmniej połowa deputowanych to twarze dobrze znane z przeszłości. Czasami zmienili poglądy, a czasami jedynie barwy. Część z nich ukryła się za immunitetem przed prokuratorem. Inni chcą chronić swój biznes lub lobbować we własnej sprawie. Tu akurat niewiele się zmieniło, ukraiński parlament od dawna jest największym w kraju klubem lobbystów, a polityczny kapitalizm kwitnie w najlepsze. Nie jest tajemnicą, że dobre miejsce na liście wyborczej kosztowało od 5 do 10 mln dol. Każdy z deputowanych musi je sobie odrobić w ciągu dwóch lat. A przez następne – powiększać swój majątek. To, jaka koalicja będzie rządzić, zdecyduje o wyborze dalszej drogi, a może nawet o dokończeniu rewolucji, na co nie było ani czasu, ani atmosfery przed wyborami.
Największe ugrupowanie – regionałowie – ze 186 mandatami ma za mało, żeby rządzić samodzielnie. Regiony pozostaną w opozycji: będzie to opozycja silna i bezwzględna.
Same grube ryby
To tutaj ukryli się politycy mający poważne kłopoty z prawem. Sam lider Janukowycz w młodości był sądzony i skazany za przestępstwa kryminalne. Ukraińcy powtarzali przed wyborami prezydenckimi, że ubliża im taka kandydatura na najwyższy urząd. To, po trosze, wywabiło ich z domów i zaprowadziło na Majdan. Czy Janukowycz deputowany aż tak ich nie irytuje?