Archiwum Polityki

Wzgórze namiętności

Gubałówka: wielka działka – kto wie, czy nie najdroższa w Polsce, kultowy stok narciarski, deptak z panoramą Tatr. Jest polem tradycyjnej wojny o wpływy, a także miejscem nieszczęśliwych zdarzeń, co w sumie przysparza jej sławy najbardziej pechowego wzgórza w Polsce.
J.R./Polityka

Anna Słodyczka z Gubałówki startowała na radną w Zakopanem, ale przegrała. W wyborach polegli także trzej inni tutejsi kandydaci. Każdy obiecywał rozwiązanie kłopotów wzgórza, ale nie dogadali się i nie wystawili jednego spośród siebie.

Gubałówka jest najbardziej zaniedbaną dzielnicą Zakopanego, nie ma nawet wodociągu. Turyści o tym nie wiedzą. Narciarze nie wiedzą, że jadąc kultowym stokiem, przecinają 29 działek należących do rodzin góralskich. Nie wiedzą też, że na Gubałówce stoją 52 domy, w których mieszkają rolnicy. Miasto przypomina sobie o nich przy okazji wyborów. Z dołu nie widać ludzi, tylko górną stację kolejki, wyciąg narciarski, pizzerie, grille i kramy z suwenirami.

Tymczasem mieszkańcy Gubałówki zorientowali się, że kultowość łatwo przeliczyć na zysk. Z tym że jeden zarabia, bo ma ziemię, drugi, bo ma kolejkę szynowo-linową, a jeszcze inny, bo sprzedaje pizzę. Każdy z nich ma w mieście swoje lobby. Wzgórzem rządzą namiętności, a namiętnościami pieniądze. Kłopoty zostały takie same.

Kłopot z turystami

Kłopot z turystami polega na tym, że Gubałówka utrzymuje się z turystów, ale z nimi nie wytrzymuje.

Nieraz mąż jechał z sianem z pola, spieszył się, żeby zdążyć przed deszczem, a turyści stali na drodze, pukali się w czoło i krzyczeli: Którędy głupku jedziesz? – Słodyczkowa szykuje się na wypominki gubałówkowych kłopotów, podczas gdy pan Słodyczka wzdycha ciężko. – Dla turysty nasza główna droga to deptak rekreacyjny. Reklamy pizzerii wszędzie powystawiane, a dlaczego nie ma tablicy z napisem „Nie deptać rolnikom po łąkach?”.

Słodyczkowie hodują owce w formule wypas kulturowy. W sezonie pasą je na zboczach ubrani po góralsku i wtedy nie mają nic przeciw zainteresowaniu turystów.

Polityka 6.2007 (2591) z dnia 10.02.2007; Kraj; s. 36
Reklama