Archiwum Polityki

Różowa przyszłość?

Po 16 latach były przywódca junty Daniel Ortega wrócił do władzy. Nikaraguańczycy wierzą, że Daniel się zmienił, że Nikaragua się zmieniła. To dziś najbezpieczniejszy kraj w Ameryce Łacińskiej. I najbiedniejszy.
JR/Polityka

Stolica kraju Managua nie ma centrum. Po trzęsieniu ziemi w 1972 r., które zrównało ją z ziemią, nie udało się niczego porządnie odbudować. Zresztą miasto leży na 14 uskokach tektonicznych i w każdej chwili znowu może przyjść nieszczęście. Teraz Managua jest odbiciem Nikaragui, pełna kontrastów i pozbawiona ładu. Jak mówi tutejsze powiedzenie, Nikaragua to taki kraj, w którym ołów będzie pływał, a korek zatonie.

Droga wjazdowa od południa. Po obu stronach dwupasmówki zdobne żelazne bramy odgradzają od świata strzeżone ukwiecone domy, osiedla białych. Ogromne billboardy reklamują luksusowe samochody, telefony komórkowe, drogie alkohole. Po lewej nowoczesna galeria handlowa Santo Domingo. Dalej kiczowate plastikowe kasyno, jakby wyjęte prosto z Las Vegas. Pizza Hut. Hotel Hilton. Niebieskie plakaty z rzucającym się w oczy hasłem Nicaragua Avanza (Nikaragua Robi Postępy) opiewają sukcesy tego maleńkiego, pięcioipółmilionowego kraju: inflacja spadła z 8,5 proc. do 6,4, eksport wzrósł o 20 proc. w ciągu roku, dług zagraniczny spadł z 5,3 mld do 4,4 mld dol. Tak, wojna skończyła się dawno temu.

Ale droga prowadzi dalej, w głąb miasta i tam krajobraz zaczyna się zmieniać. Nowoczesne budynki, zachodnie stacje benzynowe, drogie sklepy są tylko kolorowymi plamkami w morzu domów skleconych z blachy falistej i tego, co kto znalazł. Drogami z ubitego piachu włóczą się wychudzone psy. Samochody zatrzymują się na światłach i zaraz otacza je grupka dzieci. Sprzedają wszystko. Orzeszki. Sznurówki. Baterie do telefonów. Wodę w plastikowych woreczkach. Najmłodsze mają po sześć, siedem lat. Brudne, podarte ubrania. Może i Nicaragua Avanza, ale wciąż jest to drugi najbiedniejszy kraj na półkuli zachodniej (po Haiti), w którym 80 proc. ludzi żyje za niecałe dwa dolary dziennie.

Polityka 6.2007 (2591) z dnia 10.02.2007; Świat; s. 61
Reklama