Archiwum Polityki

Wsączalnik domózgowy

Czytałem, że w Łodzi władze zastanawiają się, czy aby nie przemianować ulicy Czerwonej. Fatalnie się ta Czerwona kojarzy, chociaż starzy lodzermensze utrzymują, że nazwa nie miała nic wspólnego z ideolo. Ot, była Czerwona tak jak Zielona, też przylegająca do Piotrkowskiej. W liście opublikowanym w „Przeglądzie Tygodniowym” Leszek Mazan przypomniał gorliwcom, że pora zająć się jeszcze kościołem św. Mikołaja w Krakowie – w tym kościele brał ślub w 1910 r. krwawy Feliks, twórca Czeki, ze swoją partyjną kumpelą. Rzeczywiście, czy w kościele zbrukanym przez komuchów winny stawać przed ołtarzem młode pary? Egzorcyzmy to jedyne wyjście z kłopotliwej sytuacji. No, a sławne krakowskie Błonia? Co z nimi? Mazan zwraca uwagę, że Błonia były ulubioną trasą spacerów pary kociołapskiej Lenina i Inessy Armand. Tam pewnie w zielonym cieniu kryli się nie przed szpiclami, ale przed Nadieżdą Krupską. Dodam od siebie, że w Krakowie spotkali się Lenin, Trocki i Stalin. Dawne to czasy, rok 1913, lecz wstyd pozostaje wstydem. Zwłaszcza że konspiratorzy po wymianie poglądów na temat caratu nastawili patefon, a wtedy Wołodia skinął na Józia:
– Gruzin, pliasaj!

Pamięć historyczna nakazuje odnaleźć chałupkę, gdzie odbywało się to zberezeństwo i przykładnie ją zburzyć. Łącznie z fundamentami. A nuż to fundamenty socjalizmu?

I pomyśleć, że są kraje, których obywatele dali sobie wmówić herezję: epoka po epoce jak słoje w drzewie tworzą obraz historii. Osiągnięta wreszcie normalność kontrastuje z tym, co było wczoraj i przedwczoraj. Dopiero wtedy można porównywać minione z teraźniejszością, gdy przeszłość na chwilę wraca stylem architektury, topornością monumentów, dowcipem, echem urzędniczego patosu.

Polityka 6.2007 (2591) z dnia 10.02.2007; Groński; s. 102
Reklama