Trawestując Wacława Potockiego można powiedzieć: „Za psa nasza uczynność, bo póki świat światem Pakistańczyk nie będzie Indusowi bratem”. Nie będzie, ale jest. Przyrodnim. Bracia mają wspólną matkę – Indie. I różnych ojców. Pakistańczycy jednego – Allaha, Indusi – cały szereg: Brahmę, Wisznu, Siwę, Krisznę... Bracia walczą o absurdalną „miedzę” w wysokich, niedostępnych górach. Ale gdyby nie „miedza”, znaleźliby inny powód.
Indusi mają do Pakistanu pretensje, że w ogóle istnieje. Pakistan ma do Indii pretensje, że cokolwiek robią, robią po to, żeby go pognębić i zniszczyć.
– Pakistan jest krajem sztucznym. Nazwa pochodzi od pierwszych słów Pendżab, Afgan, Kaszmir, Sind – mówią Indusi.
Lista żalów pakistańskich zaczyna się od braku wyrozumiałości dla hinduistycznego pogaństwa. Muzułmanin może wziąć za żonę chrześcijankę, ale nie wolno mu poślubić hinduski. Gdyby nie to – problem by się demograficznie rozpłynął.
Kiedy Brytyjczycy pojawili się w Indiach, islam był tam religią panującą. Dlatego w czasach kolonii wyznawcy islamu zostali zepchnięci poniżej wyznawców hinduizmu.
Kiedy Brytyjczycy odchodzili – dążąca do emancypacji Liga Muzułmańska była probrytyjska, a walczący o suwerenność Fudżi Kongres Narodowy – antybrytyjski. Maharadża Kaszmiru, gdzie na skutek kamuflowanej inwazji pojawiła się większość muzułmańska, uznał suwerenność Indii. Pakistan potraktował ten akt jako sprzeczny z zasadą podziału Indii Brytyjskich i przedsięwziął kroki wojenne, poczynając od akcji partyzanckiej.
Pakistan uważa, że Kaszmir to początek procesu mającego na celu rozczłonkowanie jego terytorium. Dowodem jest powstanie Bangladeszu (1971 r.) na terenie Pakistanu Wschodniego, po krwawej, przegranej wojnie z Indiami.