Archiwum Polityki

Sami obcy

Mimo nacisków prezydentów Busha i Putina oraz międzynarodowych prób mediacji kaszmirski kocioł nie stygnie. Rządy i ludy Pakistanu i Indii pobrzękują atomową szabelką. Dlaczego tak trudno im się porozumieć?

Trawestując Wacława Potockiego można powiedzieć: „Za psa nasza uczynność, bo póki świat światem Pakistańczyk nie będzie Indusowi bratem”. Nie będzie, ale jest. Przyrodnim. Bracia mają wspólną matkę – Indie. I różnych ojców. Pakistańczycy jednego – Allaha, Indusi – cały szereg: Brahmę, Wisznu, Siwę, Krisznę... Bracia walczą o absurdalną „miedzę” w wysokich, niedostępnych górach. Ale gdyby nie „miedza”, znaleźliby inny powód.

Indusi mają do Pakistanu pretensje, że w ogóle istnieje. Pakistan ma do Indii pretensje, że cokolwiek robią, robią po to, żeby go pognębić i zniszczyć.

– Pakistan jest krajem sztucznym. Nazwa pochodzi od pierwszych słów Pendżab, Afgan, Kaszmir, Sind – mówią Indusi.

Lista żalów pakistańskich zaczyna się od braku wyrozumiałości dla hinduistycznego pogaństwa. Muzułmanin może wziąć za żonę chrześcijankę, ale nie wolno mu poślubić hinduski. Gdyby nie to – problem by się demograficznie rozpłynął.

Kiedy Brytyjczycy pojawili się w Indiach, islam był tam religią panującą. Dlatego w czasach kolonii wyznawcy islamu zostali zepchnięci poniżej wyznawców hinduizmu.

Kiedy Brytyjczycy odchodzili – dążąca do emancypacji Liga Muzułmańska była probrytyjska, a walczący o suwerenność Fudżi Kongres Narodowy – antybrytyjski. Maharadża Kaszmiru, gdzie na skutek kamuflowanej inwazji pojawiła się większość muzułmańska, uznał suwerenność Indii. Pakistan potraktował ten akt jako sprzeczny z zasadą podziału Indii Brytyjskich i przedsięwziął kroki wojenne, poczynając od akcji partyzanckiej.

Pakistan uważa, że Kaszmir to początek procesu mającego na celu rozczłonkowanie jego terytorium. Dowodem jest powstanie Bangladeszu (1971 r.

Polityka 25.2002 (2355) z dnia 22.06.2002; Świat; s. 36
Reklama