Indyjskie naloty na Pakistan są najpoważniejszą odsłoną sąsiedzkiego konfliktu w XXI w. Trwający od ośmiu dekad spór zapłonął nowym ogniem. Czy ktoś chce go ugasić?
Nocne naloty na cele położone po pakistańskiej stronie dyskutowanej od 1947 r. granicy między krajami mogą być startem najpoważniejszego kryzysu w regionie w tym stuleciu.
Rząd w Islamabadzie, powołując się na „wiarygodne dane wywiadowcze”, alarmuje, że Indie uderzą w Pakistan w ciągu 24–36 godzin. Miałaby to być zemsta za masakrę turystów w Kaszmirze.
Trwa blokada indyjskiego Kaszmiru. Rząd w Delhi niespodziewanie zmienił konstytucję i obalił autonomię regionu, który od 1947 r. cieszył się specjalnym statusem.
Skąd poparcie wśród porządnych ludzi dla zamachowców?
Dziecku miecza nie dawaj – radzili już starożytni Rzymianie, ale świat do dziś rzadko słucha tej rady. Z przerażeniem patrzymy na rzeź niewiniątek w Biesłanie, ale nawet teraz, kiedy czytacie te słowa, inne dzieci idą na wojnę – z musu albo i z własnej woli.
Mimo nacisków prezydentów Busha i Putina oraz międzynarodowych prób mediacji kaszmirski kocioł nie stygnie. Rządy i ludy Pakistanu i Indii pobrzękują atomową szabelką. Dlaczego tak trudno im się porozumieć?
Trudno spamiętać, który to już raz milion wojsk indyjskich staje naprzeciw miliona wojsk pakistańskich, żeby bić się o piękne, choć niedostępne góry, w które nikt nie jeździ, bo turystycznie są tak atrakcyjne jak dzisiejsze Kosowo.
Kaszmir mógłby żyć z turystyki opływając we wszystko, co wyznacza standardy dobrobytu, teraz jednak spływa krwią, bo jest rejonem spornym, o który walczą Indie, Pakistan i sami Kaszmirczycy. Wojna, raz gorętsza, innym razem utajona, trwa już lat prawie 50 i jest jednym z tych zapomnianych konfliktów, o których komentatorzy i politycy myślą z irytacją wzruszając ramionami: nic się nie da zrobić. Jest to zarazem wojna w malowniczych górach, której prowadzenie wymaga wyspecjalizowanego sprzętu, więc nie tylko kurtek puchowych, lecz także bomb kierowanych za pomocą laserów.