Choć deklaracje utrzymane w tonie wojennym, a nawet w miarę regularne wymiany ognia zdarzają się między tymi państwami dość często, napięcie nie było tak wysokie prawdopodobnie od pół wieku. Attaullah Tarar, pakistański minister do spraw informacji, powiedział w środę rano polskiego czasu, że Pakistan „ma wiarygodne dane wywiadowcze” wskazujące na prawdopodobny atak Indii. Nic więcej nie wiadomo – ani gdzie miałby nastąpić, ani czy byłaby to inwazja w tradycyjnym znaczeniu. Nie da się wykluczyć nalotów, bombardowań czy innej formy agresji – przynajmniej z perspektywy Pakistańczyków. Oba kraje są mocarstwami nuklearnymi, więc świat wstrzymał oddech.
Potencjalny konflikt nuklearny
Zdaniem rządu w Islamabadzie miałby to być rewanż za ubiegłotygodniowy atak na grupę turystów w Kaszmirze, spornym regionie między krajami. 22 kwietnia zamachowiec zabił 26 osób nieopodal górskiej miejscowości Pahalgam. Indie natychmiast oskarżyły Pakistan o pomoc w organizacji ataku i inspirowanie przemocy wobec wyznawców hinduizmu. Islamabad zaprzeczył, zaoferował nawet osobne, „neutralne” śledztwo w tej sprawie. Pakistan obawia się teraz ataku – media cytują rzekome deklaracje premiera Narendry Modiego, który miał pozwolić swoim siłom zbrojnym „odpowiedzieć na pakistańską przemoc w sposób, który uznają za adekwatny”.
Na razie jest więcej zamieszania i chaosu niż konkretów. Pakistańczycy nie precyzują, skąd mają informacje i co zawierają. Indie milczą, tu tematem nadal jest znalezienie i rozliczenie sprawców ataku z 22 kwietnia. W mediację włączył się sekretarz generalny ONZ António Guterres, który rozmawiał telefonicznie z ministrami spraw zagranicznych obu państw. Deklaracje po rozmowach nie wskazują jednak na obniżenie napięcia. Shehbaz Sharif, szef MSZ Pakistanu, napisał na X, że jego kraj „potępia wszelkie formy terroryzmu”. Znacznie bardziej lakoniczny był jego odpowiednik po stronie indyjskiej Subrahmanyam Jaishankar, jeden z najbardziej wpływowych polityków w kraju – podkreślił wagę sprawiedliwości i rozliczenia sprawców terroru w Kaszmirze, o ewentualnej eskalacji nie wspomniał.
To nie byłaby pierwsza wojna między Indiami i Pakistanem ani nawet pierwsza, w której kością niezgody jest Kaszmir. Animozje sięgają 1947 r., kiedy Indie odbiły niepodległość z rąk upadającego Imperium Brytyjskiego. Wtedy dokonał się podział subkontynentu na dwa państwa. Utworzono Indie, zdominowane przez ludność wyznania hinduistycznego, i Pakistan, gdzie większość stanowią muzułmanie. Jak przypomina amerykański think tank Council on Foreign Relations, Kaszmir został pod kontrolą Indii, ale lokalni politycy poważnie brali pod uwagę niepodległość regionu. Ostatecznie weszli pod parasol bezpieczeństwa New Delhi, bo wojsko pomogło blokować ataki uzbrojonych grup z Pakistanu, pośród których byli osadnicy chcący w Kaszmirze pozostać na stałe. Pokój nie trwał długo, dwuletni spór o region zakończył się porozumieniem w Karaczi, nadzorowanym przez wysłanników ONZ.
W 1965 r. wojna wybuchła znów, a w 1971 ogarnęła kolejne terytoria. Sporny był tzw. Wschodni Pakistan – w efekcie powstał dzisiejszy Bangladesz. Trzy lata później, przypomina CFR, oblicze konfliktu zmieniło się bezpowrotnie, bo Indie rozwinęły zdolność nuklearną. Odtąd praktycznie za każdym razem, gdy dochodzi eskalacji, pojawia się obawa, że ktoś użyje czerwonego guzika. Pakistan ma broń nuklearną od 1998 r. Mógłby teoretycznie odpowiedzieć tak samo.
Na razie o wojnie nuklearnej nikt nie mówi. Faktem jest jednak, że w Kaszmirze wrze. Przemoc była tam powszechnie obecna praktycznie czas od 1989 r. Było zawieszenie broni w 2003 r., nieustannie naruszane przez obie strony, aż wreszcie, w listopadzie 2008, doszło do skoordynowanego ataku na Bombaj. Zginęło 166 osób, w tym trzej obywatele USA. Konflikt udało się wygasić, bo oba rządy obiecały współpracę przy wyjaśnieniu przyczyn ataku. Powiało optymizmem, gdy Narendra Modi na swoją inaugurację w roli premiera w 2014 r. zaprosił Nawaza Sharifa, ówczesnego premiera Pakistanu. Na tym uprzejmości się skończyły.
Czytaj też: Dzięki głosom zwykłych ludzi Indie zawróciły znad krawędzi
Kaszmir: punkt zapalny
Odkąd Indiami rządzi Modi, nacjonalista religijny o wyraźnych autokratycznych skłonnościach, o dialogu nie ma mowy. Rosną napięcia na tle religijnym w samych Indiach, muzułmanie są prześladowani m.in. prawnie, regularnie dochodzi do ataków na miejsca kultu. Modi i jego machina propagandowa za każdym razem usiłuje ubrać incydenty właśnie w religijne szaty. Gdy doszło do masakry w Kaszmirze, było kwestią czasu, kiedy Indie oskarżą o nią rząd w Islamabadzie.
Na razie nie ma doniesień o nerwowych ruchach. Wiadomo, że Modi nie pojedzie do Moskwy 9 maja na obchody rocznicy zakończenia Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, czyli walki ZSRR z nazistowskimi Niemcami. Jak informuje serwis „Deutsche Welle”, tysiące Pakistańczyków mieszkających na co dzień w Indiach próbuje się teraz przedostać na drugą stronę granicy. Wielu z nich straciło wizy, które są masowo wycofywane i unieważniane. Pakistańskie linie odwołują rejsy do Indii. Napięcie rozchodzi się głównie po społeczeństwach, cierpią – jak zwykle w takich przypadkach – najsłabsi.
Ofensywy Indii nie można wykluczyć, w końcu wielokrotnie do jakiejś formy konfrontacji już dochodziło. Kaszmir często był punktem zapalnym. Czy machina eskalacyjna jest rozkręcona na dobre? Ciężko przewidywać. Faktem jest, że Modi to radykał, nie stroni od agresywnej retoryki. To element równania, którego w przeszłości brakowało. Chociażby z tego powodu najbliższe godziny będą kluczowe.