W kolejnych wojnach z Pakistanem – pisze Sushil J. Aaron, analityk zajmujący się strategicznymi aspektami konfliktu dwustronnego – wywiad indyjski tylko raz stanął na wysokości zadania: w roku 1971, kiedy tworzono Bangladesz. Inne operacje wojskowe Indii dowodzą marności tej formacji.
Jak jest teraz?
W wojnie przeciwko ibn Ladenowi i talibom Indie i Pakistan po raz pierwszy w historii znalazły się po tej samej stronie i zaczęły mówić tym samym głosem. Mimo to w pierwszej połowie grudnia przedostała się do Delhi bojówka terrorystów z pakistańskiego Kaszmiru i zaatakowała gmach parlamentu. Gdyby udało jej się wejść do środka i odpalić to, co pięciu straceńców niosło ze sobą – gmach budowany jeszcze w czasach brytyjskich przygniótłby swoją kopułą ponad czterystu deputowanych i kraj zostałby pozbawiony swoich władz ustawodawczych i wykonawczych. Zanim by je w wyborach odtworzono – a łatwo sobie wyobrazić, ile czasu trzeba na zorganizowanie wyborów wyjątkowych w kraju miliarda ludzi – władzę sprawowaliby prezydent-symbol, sędziowie Sądu Najwyższego i generalicja.
Jeśli akcję tę planował wywiad pakistański, a takie przekonanie panuje w Delhi – to planował bezmyślnie. Albowiem póki Indiami rządzą siły wyłonione demokratycznie – Pakistańczycy mogą spać spokojnie. Kiedy jednak w Indiach przejęłyby władzę, choćby na czas stanu wyjątkowego, siły pochodzące z nominacji – odpowiedzią na agresję mogłoby być karne uderzenie, mające na celu ostateczne rozstrzygnięcie konfliktu miedzy Pakistanem i Indiami bez względu na cenę.
Jak to możliwe, że w okresie podwyższonej gotowości wszystkich służb indyjskich w pobliże parlamentu przedostaje się uzbrojona grupa Pakistańczyków (wysłanych z Kaszmiru?