Dobra passa sir Paula trwa: w lipcu ubiegłego roku ogłoszono zaręczyny, w październiku artysta został owacyjnie przyjęty podczas charytatywnego Koncertu dla Nowego Jorku w Madison Square Garden. Niedawno na wiosnę 59-letni muzyk odbył po Stanach Zjednoczonych trasę „Driving Man”, a o zainteresowaniu niech świadczy to, że bilety na 23 koncerty w 19 miastach rozeszły się w pół godziny. Występy McCartneya znakomicie przyjęli także recenzenci: wielu z nich podkreślało, że atmosfera na jego koncertach przypomina nastrój i emocje, jakie towarzyszyły pierwszemu amerykańskiemu tournée Beatlesów w 1964 r. Wtedy – przypominają krytycy – Amerykanie potrzebowali otuchy po śmierci prezydenta Kennedy’ego, teraz, po terrorystycznych zamachach, znów potrzebują McCartneya. Co ciekawe, ten triumfalny powrót do Nowego Świata nastąpił wtedy, gdy w sondażach opinii tylko 9 proc. młodych mieszkańców USA wiedziało, kim jest Paul McCartney.
Ale o tym, że eksbeatles jest symbolem kultury ostatniego wieku, przypominają nieustannie i jego rodacy. To on przecież całkiem niedawno był główną atrakcją złotego jubileuszu królowej Elżbiety II, a jednym z bardziej porywających momentów koncertu w ogrodach Buckingham Palace był klasyk czwórki z Liverpoolu – „While My Guitar Gently Weeps” – dedykowany George’owi Harrisonowi. A teraz nadarzyła się sposobność, by sławny Brytyjczyk pojawił się na pierwszych stronach gazet i w telewizyjnych newsach.
Tego, kto pamięta choćby film „Cztery wesela i pogrzeb” i angielskie zamiłowanie do ślubnej celebry, nie zaskoczy wiadomość, że dzień po ceremonii o uroczystości wiedziano prawie wszystko.