Czołowe postacie IV RP przejawiają jakąś niezwykłą skłonność do paplaniny, czyli opowiadania, co ślina na język przyniesie. Można to wręcz nazwać retorycznym impresjonizmem, gdyż słowa nie służą tu na ogół do przekazywania treści, ale do wywierania wrażenia. Przy każdej możliwej okazji odbywa się gorączkowe koloryzowanie. Raport z likwidacji WSI jest tego wzorcowym przykładem: wielkie zapowiedzi, dość mizerna, chaotyczna treść i nadęte interpretacje. Pytanie, czy naprawdę prezydent, szef państwa, musiał osobiście brać udział w konferencji prasowej wiceministra Macierewicza i przyłączać się do tej paplaniny? Te same cechy – gadania bez ważenia słów – noszą opowieści dwóch ministrów o zbrodniach dr. G. A pamiętamy, co mówiono na temat zakończonej właśnie sprawy Lesiaka? Jego słynna szafa miała porazić całą klasę polityczną III RP, z „politycznym zbrodniarzem” Janem Rokitą na czele, i stać się największym skandalem od czasów Watergate. A te afery, które miało odkryć CBA?
Nie chodzi tylko o łatwość rzucania najcięższych oskarżeń: te wszystkie hańby, zdrady, zbrodnie... Podobnie jest, gdy władza coś obiecuje i zapowiada. Ostatnia konferencja prasowa premiera, gdy przez prawie trzy godziny opowiadał o planach (choćby o słynnym już nieistniejącym „pakiecie Kluski”), była bodaj wzorcowym przykładem, jak nie złożyć niemal żadnych konkretnych zobowiązań, zostawiając wrażenie potwornego zapracowania. Gadanie, popisywanie się, rzucanie słów na różne wiatry, stało się dziś podstawową formą uprawiania polityki.
Uważam, że to i tak lepszy wariant, niż gdyby władza, na razie niesłychanie skuteczna w zawracaniu nam głowy, przejawiała podobną aktywność – a jeszcze, nie daj Boże, skuteczność – w urządzaniu nam życia.