Przez ten rok bez większych kłopotów prezes decydował prawie nieodmiennie o niemal wszystkim, co działo się w Polsce. Od niego zależało nie tylko to, kto ma ile władzy, kto będzie premierem, a kto marszałkiem Sejmu, jakie będzie stanowisko rządu w najrozmaitszych sprawach i jakie ustawy będą uchwalane, ale w dużym stopniu i to, o czym Polacy myśleli, o czym się w Polsce mówiło, w jakim tonie toczyła się rozmowa, co i jak opisywały gazety. Od niego zależało, jakie tematy otwierały wieczorne programy informacyjne i o czym rozmawialiśmy w domach.
Można się oczywiście było z prezesem PiS całkowicie lub częściowo nie zgadzać, można było z nim polemizować, ale nie sposób było wyzwolić się z tematów, które nam kolejno narzucał. PiS szedł przez nasze życie jak walec. Tuska co chwilę znosili z boiska. Olejniczak co chwilę wyjmował piłkę z siatki. Sędziowie zdawali się bezsilni. Media częściowo podporządkowane, częściowo zahipnotyzowane albo zastraszone. Elity zepchnięte do katakumb, zakwestionowane, lekceważone i wciąż obrażane. Opozycja bezradna, bezczynna i wpędzona w defetyzm.
Jazgot, jaki się wielokrotnie podnosił, bardzo niewiele zmieniał. Wysepki oporu – ministrowie spraw zagranicznych, grupki intelektualistów, skłóceni i chimeryczni liderzy opozycji, inteligenci oglądający „Szkło kontaktowe”, czytelnicy „Gazety” i „Polityki” – zdawały się nie mieć większego znaczenia. W chaosie, który tworzył Jarosław Kaczyński, tylko on czuł się jak ryba w wodzie.
Nieoczekiwana zmiana miejsc
Dziś role się zasadniczo zmieniły. Ze ścigającego wszystkich dookoła PiS stał się ściganym. Może nie przez wszystkich, ale przez zbyt wielu, by mógł lekceważyć rosnące zagrożenie.