Wyświetlany teraz u nas film „Królowa” przypomina świetne początki Tony’ego Blaira. Z dnia na dzień nowy premier, autor zwycięstwa wyborczego, w które Partia Pracy prawie już przestała wierzyć, uczy się sztuki kierowania państwem. I to w momencie kryzysu, jakim była fala antymonarchicznych nastrojów wywołanych brakiem empatii rodziny królewskiej po śmierci „królowej serc” księżnej Diany. Jest w filmie scena, w której Elżbieta II rzuca mimochodem do swego premiera, że i on doświadczy kiedyś takiego odwrócenia się ludzi od siebie. A przecież wtedy był u szczytu sławy i popularności jako przywódca, który miał posprzątać po zbyt długich rządach prawicy. I odmienić oblicze Brytanii, zadając kłam osławionemu zdaniu Margaret Thatcher, że nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo, są tylko jednostki kierujące się swymi interesami.
Przepowiednia królowej spełnia się od czasu kryzysu zaufania do premiera na tle Iraku, a może nawet od serii afer personalnych w rządzie, kiedy Blair musiał pozbyć się znienawidzonych spin doctors, speców od politycznej propagandy, ale szczególnie trudny dla Blaira był rok miniony. Dokonał wiele: zbudował Nową Labour, przesuwając ją z lewicy do centrum i wyrywając jej stare socjalistyczne żądło (hasło nacjonalizacji gospodarki). Obiecał inwestycje w oświatę i że nie będzie majstrował przy gospodarce – i dotrzymał słowa. Nie zamknął kraju przed imigracją, na czym skorzystali między innymi Polacy. Dlatego obserwatorowi z zewnątrz groźba odejścia w niesławie, jaka dziś zawisła nad Blairem, wydaje się niezrozumiała.
Opozycja czuje krew.
Do starych kłopotów Tony’ego Blaira z „kłamstwem irackim” (nie znaleziono śmiercionośnych arsenałów, których istnieniem Bush i Blair uzasadniali pilną potrzebę zmiany reżimu w Bagdadzie) doszły nowe.