Brexit to nie tylko osobista porażka Davida Camerona, całego – nie wiadomo, jak długo – Zjednoczonego Królestwa i europejskiej Unii. To przede wszystkim klęska demokracji.
Brytyjski premier przez kilka dni zaprzeczał, a w końcu przyznał, że i on trzymał pieniądze na „wyspie skarbów”.
David Cameron po powrocie z Brukseli, gdzie ostatecznie doszło do porozumienia między Wielką Brytanią a pozostałymi państwami członkowskimi Unii, ogłosił datę referendum w sprawie pozostania Brytanii w Unii.
Brytyjski premier rozpoczął serię spotkań z przywódcami państw członkowskich, aby wysondować szanse na przeprowadzenie reform traktatowych w Unii.
Nie takiego wyniku wyborów w Londynie życzyła sobie Angela Merkel.
Wybory otwierają zupełnie nowy rozdział w historii brytyjskiej. Na miarę Lady Thatcher czy Tony Blaira.
Szef Partii Pracy Ed Miliband jest dziś najmniej popularnym liderem opozycji w brytyjskiej historii. Ale za miesiąc może już być premierem.
To będzie najważniejszy rok w życiu Davida Camerona. Jego sukces może zakończyć unijną przygodę Wielkiej Brytanii, a porażka – zatopić Partię Konserwatywną.
Brytyjski premier wygłosił w piątek w Izbie Gmin dawno oczekiwane przemówienie w sprawie imigrantów. Zapowiedział znaczne ograniczenie ich dotychczasowych praw.
Unia Europejska potrzebuje Wielkiej Brytanii jako trudnego, wątpiącego i uparcie demokratycznego członka. Nawet jeśli jej premier wygaduje bzdury o imigrantach.