Czy David Cameron da radę rządzić Brytanią w kryzysie, choćby nawet za kilka miesięcy bezrobocie znacząco spadło, a gospodarka zaczęła znacząco rosnąć? – pytano, gdy został premierem Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej w maju 2010 roku. Nie wszyscy obserwatorzy byli przekonani, że tak. Po pierwszym spotkaniu z liderem brytyjskich konserwatystów Barack Obama podsumował je ponoć niezbyt przychylnie: Cameron to waga lekka. W ustach niewiele starszego i – nim został prezydentem USA – niewiele bardziej doświadczonego polityka taka ocena może drażnić, ale sygnalizuje jeden z problemów, jakie rząd Camerona miał na stole.
Wielka Brytania to najważniejszy partner Stanów Zjednoczonych w Europie. Specjalny związek między nimi to filar stosunków nie tylko między Waszyngtonem a Londynem, ale i relacji transatlantyckich między Europą a Ameryką w ramach NATO. Ani Obama, ani Cameron od tej doktryny nie zamierzali oczywiście odchodzić, ale mnożyły się różnice zdań i tarcia w coraz bardziej pogmatwanej kwestii afgańskiej. Udział Brytyjczyków w wojnie z talibami, choć ofiarny – zginęło już ponad 200 żołnierzy – miał katastrofalnie niskie poparcie społeczne: ok. 30 proc., przy prawie 70 proc. sprzeciwu. Cameron był za interwencją w Iraku, potem za kontynuacją wojny afgańskiej. Tylko że liderowi opozycji łatwiej zajmować tak wyraźne stanowisko. Premierowi już nie. A zatem od razu na początku kadencji czekała go konfrontacja z pacyfizmem większości Brytyjczyków.
Drugie wielkie wyzwanie, jakie przed nim stało, to kłopoty gospodarcze Wielkiej Brytanii i ich skutki społeczne.