Chodzi o rezerwy rosyjskiego banku centralnego „zaparkowane” na Wyspach w formie papierów wartościowych i gotówki. Miałyby one posłużyć jako zabezpieczenie spłat przyszłych reparacji, jakie powinien zapłacić rosyjski agresor. „Chcielibyśmy zachęcić do tego również pozostałe kraje G7, ale w razie niepowodzenia zrobimy to sami” – powiedział Cameron.
Sprawa rosyjskich pieniędzy w systemach finansowych G7 jest tematem dyskusji w zasadzie od początku wojny. Ocenia się, że chodzi o ponad 260 mld euro zamrożonych zaraz po rosyjskiej agresji na Ukrainę, z czego prawie 70 proc. jest w Unii Europejskiej i Australii. Moralna argumentacja jest dość prosta – Rosjanie powinni zapłacić za zniszczenia w Ukrainie, których wartość i tak wielokrotnie przekracza wspomnianą sumę 260 mld euro. Ukraińcom po prostu należą się te pieniądze. Ale prawnie sytuacja się komplikuje.
Amerykanie, u których rosyjskich pieniędzy prawie nie ma, przekonują, że pieniądze trzeba przekazać Kijowowi „bez żadnego trybu”, czyli najzwyczajniej skonfiskować i przelać na konto Ukrainy. Nie bez znaczenia jest tu również fakt, że Kongres USA wciąż blokuje niezbędną pomoc dla Ukraińców. Ale Europejczycy mają wątpliwości. Komisja Europejska od kilku tygodni sugeruje, że mogłaby Ukrainie przekazać jedynie procent od rosyjskiego kapitału, czyli ok. 3–4 mld euro rocznie. O konfiskacie nie chce słyszeć, bo nie ma do tego podstaw prawnych. Nie było też w historii podobnego przypadku, żeby przed zakończeniem wojny „dzielić skórę na niedźwiedziu”.
Bruksela obawia się też, że taka konfiskata miałaby fatalny wpływ na wiarygodność eurostrefy, w której przecież „parkują” swoje pieniądze również państwa o reputacji zbliżonej do rosyjskiej.