Janusz Wróblewski: – Tematem pańskiego filmu jest proces formowania CIA w latach 50. oraz zimnowojenna konfrontacja amerykańskiego i radzieckiego wywiadu. „Dobry agent” krytykuje metody działania ówczesnych służb bezpieczeństwa?
Robert De Niro: – Negatywna ocena CIA jako instrumentu amerykańskiej polityki nie była moim celem. Zrobiłem ten film, bo spodobał mi się scenariusz Erica Rotha. Powieści o tematyce szpiegowskiej mają precyzyjnie skonstruowaną sensacyjną intrygę, która stanowi o ich wartości. Mnie natomiast interesował uchwycony przez Rotha mechanizm psychologiczny. Człowiek bezgranicznie oddany agencji gubi się, idzie na kompromisy, dokonuje złych wyborów i w końcu dostaje za swoje. Podobny przypadek zdarzył się niedawno na przykład Aleksandrowi Litwinience.
Grany przez Matta Damona agent CIA to postać historyczna?
To zlepek kilku życiorysów. Filmowemu Edwardowi Wilsonowi najbliżej do Jamesa Angletona, jednego z ojców założycieli CIA. Jeszcze podczas studiów w Yale uchodził za pracoholika i wielkiego znawcę poezji T.S. Eliota i E.E. Cummingsa. W czasie II wojny światowej, po zwerbowaniu do Biura Służb Strategicznych (poprzednik CIA), wysłano go do Anglii, gdzie zajmował się m.in. rozszyfrowywaniem Enigmy. Jego zdolności w dziedzinie kryptografii przydały się w kontrwywiadzie. Pracował nad rozpracowaniem radzieckiego systemu nuklearnego. Jednym ze spektakularnych osiągnięć Angletona w latach 50. było przemycenie na Zachód słynnego przemówienia Chruszczowa obalającego kult Stalina, choć początkowo myślano, że to prowokacja ZSRR. Przyjaźń z Kimem Philby, szpiegiem KGB w brytyjskim MI5, oraz bliska znajomość z innymi podwójnymi agentami doprowadziły go do obsesyjnej, graniczącej z paranoją podejrzliwości.