Archiwum Polityki

Debata o „Polityce”

Czy – i w jakim sensie – można mówić o ciągłości historii „Polityki”? To jeden z tematów jubileuszowego panelu w naszej redakcji, w którym wzięli udział: były szef tygodnika Mieczysław F. Rakowski, pracownicy pisma do 1981 r. – prof. Tadeusz Drewnowski i Michał Radgowski, a także Ewa Winnicka – z najmłodszego pokolenia „Polityki”, Jerzy Baczyński – obecny redaktor naczelny, oraz prof. Wiesław Władyka, publicysta tygodnika i autor wydanej właśnie książki „Polityka i jej ludzie”. Refleksjami dzielili się też goście – dawni pracownicy redakcji, osobowości świata polityki, nauki i mediów.

Michał Radgowski zwrócił uwagę, że historię pisma można podzielić na cztery okresy: – Pierwszy i nie wart roztrząsania to „Polityka” Stefana Żółkiewskiego, w pierwszym roku po powstaniu. Drugi to czas „bandy Rakowskiego” od 1958 r. do 1982 r. Trzeci, bardzo ciekawy, etap, w którym zaczęły się dokonywać zmiany, trwał od stanu wojennego do Okrągłego Stołu. Etap czwarty, dzisiejszy, to już nowoczesne, profesjonalnie zarządzane pismo.

Paneliści i goście raz po raz wracali do myśli, że tym, co ogromnie cenne w historii „Polityki”, jest przetrwanie kolejnych etapów. Choć były chwile, w których balansowanie między dążeniem do zachowania przyzwoitości a utrzymaniem tytułu wydawało się dłużej niemożliwe. Mieczysław Rakowski jako największy kryzys w swoim życiu zawodowym wspominał marzec 1968 r. – Polecono nam przedrukować felieton Słonimskiego z 1924 r., atakujący reakcyjne środowiska żydowskie. Cały zespół był gotów podać się do dymisji. Interwencje w KC wyglądały na bezskuteczne. – Kiedy w końcu zadzwonił Zenon Kliszko i powiedział, że możemy nie drukować, rozpłakałem się. Jak dziecko.

Tak jednoznacznie szczęśliwe rozwiązania należały do rzadkości. – W niektórych momentach moja duma z tej pracy była nadwątlona – przyznawał Michał Radgowski, wspominając, jak wojska Układu Warszawskiego wkraczały do Czechosłowacji. – Co ma robić kontrolowana przez partię gazeta, której wszyscy pracownicy są przekonani, że interwencja to przestępstwo? W podobnych sytuacjach sposobem wybrnięcia stawało się drukowanie przemówień politycznych dygnitarzy, na zasadzie: niech mówią sami i dziennikarzy do tego nie mieszają.

Powracającym w rozmowie wątkiem były próby wychodzenia „Polityki” poza swoją wąsko rozumianą rolę pisma politycznego.

Polityka 9.2007 (2594) z dnia 03.03.2007; s. 105
Reklama