Z karykaturzystami zawsze są problemy. Dziennikarza, który zadaje partyjnemu liderowi niewygodne pytania, można nazwać pismakiem. I od razu wszystko jasne. Co jednak zrobić z karykaturzystą? Wiadomo, że to nie jest facet od zabiegów upiększających. Kreśli sylwetkę Giertycha i sugeruje bezczelnie:
– To polityk samodzielny w co drugim calu.
Komentuje niedawną wizytę prezydenta Kaczyńskiego w Białym Domu, gdzie zadziałała chemia zbliżająca do siebie mężów stanu. Rysuje więc siedzących obok siebie prezydentów. Żeby przerwać kłopotliwe milczenie, Lech Kaczyński (tu dymek) zwraca się do Busha:
– Du ju spik inglisz?
Albo inny przykład z ostatnich dni: wśród wielu inicjatyw kontrolnych doczekamy się Instytutu Monitorowania Mediów. Karykaturzysta nie zdający sobie sprawy, jakie to ważne i niezbędne, rysuje okazałe gmaszysko, na nim tablicę Instytut Monitorowania Mediów. Po czym przekreśla słowo Monitorowania i pisze – Moherowania Mediów. Taka pożałowania godna aluzja, wiadomo do czego. Nie rozszyfrowuję tej aluzji, bo nareszcie spełniła się wizja optymisty z cenzusem: w dwuznacznym dowcipie czynnik do tego powołany potrafi doszukać się trzech wrednych podtekstów. A potem znowu premier musi przepraszać – yes, yes, yes! w nakolannikach i włosiennicy. Nieużywanej, bo wypożyczonej od ojca dyrektora.
W bajeczce opowiadanej przez babunię siwą (archaiczny środek masowego przekazu) polną ścieżką szła sierotka Marysia w asyście dwóch krasnali.
– Dlaczego was jest tak mało? – ktoś pyta.
– A, bo ludzi nie ma – odpowiada sierotka.
W naszej bajce wygląda to podobnie: stanowiska są jak waluty – wymienialne. Niestety, w portfelu zaczyna brakować pokrzywdzonych uopków, parafialnych mądrali, panienek przed pięćdziesiątką nie obciążonych domową krzątaniną, sprzątaczy Domu Ojczystego, trenerów karate i aikido.