Archiwum Polityki

Hamlet w ruinach

[dla każdego]

Podstawowym zabiegiem Krzysztofa Kopki, reżyserującego „Hamleta” w legnickim Teatrze im. Modrzejewskiej, była trzebież z szekspirowskiego tekstu ozdób: oracji, kalamburów, manierystycznej retoryki. Pod nóż poszła także, przy okazji, filozoficzna warstwa tragedii. Hamlet (Tomasz Kot, student szkoły teatralnej) nie ma czasu na dumania z czaszką w dłoni, nawet „Być albo nie być” mamrocze pospiesznie, idąc, jakby przepowiadał taktykę. Oglądamy „Hamleta” po przełomie, który przeorał konstrukcję społeczną duńskiego królestwa; właśnie zaczynają odtwarzać się struktury, trwa wyścig po władzę, wpływy, pozycję, wejście do elit. Na koronę mają chrapkę wszyscy: Klaudiusz, Hamlet, Poloniusz, Laertes; w końcu wpada w ręce Horacja nieomal bez wysiłku, jeśli nie liczyć paru trupów, w tym przypadkowej ofiary Ofelii (młodziutka Alina Czyżewska). Ten twardy „Hamlet” wpisuje się w wyrazisty program teatru prowadzonego w Legnicy przez Jacka Głomba (tu jako inscenizator, reżyserię zostawił Kopce). Jest kontynuacją „Koriolana”, równie politycznego Szekspira sprzed trzech sezonów – ale i „Ballady o Zakaczawiu”, znakomitego, pół mitologizowanego, pół sarkastycznego portretu dzielnicy przeklętej, gdzie romantyczne rzezimieszki z zasadami ustępują mafii bezdusznej i bezwzględnej. Wszystkie te inscenizacje grane są poza teatrem – w nieczynnych, wypatroszonych wnętrzach, niby na ruinach cywilizacji. W „Hamlecie” na ogołoconych ścianach Małgorzata Bulanda zawiesiła malowidła-znaki dawnego dorobku ludzkości: wiszą bokiem, nie mając się nijak do wydarzeń. Widz postawiony przed takim sposobem metaforyzowania świata prędzej rozpozna w widowisku swoje czasy, niż gdyby słuchał ozdobnych tyrad w teatralnym fotelu.

Polityka 20.2001 (2298) z dnia 19.05.2001; Kultura; s. 42
Reklama