Półtysięczna kolejka na pieszym przejściu granicznym w Medyce, jedynym takim na wschodniej granicy, rozmawia o jednym: która zmiana pograniczników pracuje po ukraińskiej stronie. – Ruda i Mały Czarny – donoszą ci, którzy sąsiednim lejkiem wracają już z Ukrainy z towarem. Oba kierunki oddzielone są metalową kratą. – O, kurwa – martwi się szczerze kolejka wychodzących. Jak na komendę wkładają do paszportów jednodolarówki. – Tu dolar wciąż jest panem – wyjaśnia chłopak, który w kantorze przed granicą kupował amerykańską walutę. Paszporty z banknotem podaje się ukraińskim pogranicznikom, a ci przystawiają pieczątkę i sprawa załatwiona. Większość kolejkowiczów pokonuje przejście już kolejny raz tego dnia. W Szeginiach, po ukraińskiej stronie, powstało dla nich centrum handlowe: minimarkety, markety i supermarkety. Wszędzie taki sam towar, papierosy, alkohol, słodycze. Karton LM kosztuje pięć dolarów. W Polsce tuż za przejściem handlarze skupują od ręki po trzydzieści złotych. Legalnie można przywieźć jeden karton. W marketach trwa więc mozolna praca: upychanie paczek wokół ciała, na brzuchu, pod stanikiem, w nogawkach spodni, w butach. Potem można ruszać do Polski. Przed przejściem operacja się powtarza: jednodolarówki wędrują do paszportów. Tłum napiera, ścieżka poza kolejką kosztuje pięć dolarów.
Oni napierają, my wypieramy
Dwójka celników po polskiej stronie obserwuje bezradnie falę przechodzących. Nie są w stanie skontrolować każdego, bo kolejka stałaby aż do Mościsk. Na przejściu pieszym odprawianych jest około 12 tys. osób w ciągu doby. Przez przejście drogowe w Medyce przejeżdża 9 tys. osób, a w Korczowej 8 tys. – To ok. 30 proc. mniej niż przed wejściem do Schengen – zauważa płk Bogusław Ślazyk, komendant przejścia w Medyce.