Czy ten tytuł ma się kojarzyć z „Dniem świstaka”? Tam, jak pamiętamy, bohater wpadł w pętlę czasu i nie mógł się z niej wydostać, zaczynając ten sam dzień wciąż od nowa. Bohater nowego filmu Marka Koterskiego nie znajduje się w tak przykrej opresji, ale i tutaj wrażenie jest takie, jakby czas stanął w miejscu. Codziennie ten sam rytuał higieniczny, kłótnie z natrętami zakłócającymi spokój, zupka w domu matki itp., plus te same niespełnione postanowienia i tęsknoty. Napisać wiersz, nauczyć się porządnie angielskiego, odnaleźć pierwszą, prawdziwą, jedyną miłość. Skądś to już znamy. Bo to jest wciąż ten sam Adaś Miauczyński, bohater wymyślony przez Koterskiego, pojawiający się w jego sztukach i filmach. Polski inteligent, dziecko Peerelu, niedokształcony, składający się w zasadzie z samych kompleksów. Nie lubi siebie i innych – teraz jeszcze bardziej. W najnowszym wydaniu Miauczyński jest polonistą w szkole, przygotowuje się właśnie do lekcji o sonetach krymskich Mickiewicza. Zniechęcony ucieka, wiedząc, że ucieczka nie jest możliwa. Do samego końca jest żałosny, śmieszny i tragiczny zarazem. Główną rolę gra znakomicie Marek Kondrat – obecny stale na ekranie jak aktor w monodramie na scenie. „Świr” podoba mi się bardziej niż ostatnie filmy Koterskiego, jednego tylko nie mogę zrozumieć: dlaczego inteligencki reżyser uparcie używa w dialogach tak plugawego języka? Kilka kiepskich żartów też można było sobie darować. (zp)
[dobre]
[średnie]
[złe]