O tym, że do nudy podchodzimy niezwykle poważnie, przekonują nawet słowniki języka polskiego. Czytamy w nich, że ten „niemiły stan” bywa „śmiertelny” tudzież, że możemy nudę „zabijać”. Jak do jednostki chorobowej do nudy podchodzą także psychologowie zajmujący się problematyką wypalenia zawodowego (pisał o tym Marek Ostrowski w POLITYCE 13). Dodać zresztą trzeba, że ich działania są obarczone pewną dwuznacznością: nie tylko przecież chodzi o bezinteresowną terapię zblazowanej duszy, ale i zmotywowanie na nowo pracownika i tym należy tłumaczyć pojawienie się zastępu specjalistów od wypalenia i zblazowania. Przede wszystkim jednak nuda stała się jednym z ważniejszych tematów kultury popularnej, a w ostatnich kilkunastu latach ujawniła się w trzech spektakularnych i modelowych wcieleniach.
Nuda degenerata
Gdy w 1989 r. Bret Easton Ellis napisał powieść „American Psycho”, książka wywołała poruszenie ze względu na niezwykle drastyczne sceny przemocy, których dopuszczał się bohater z kręgu yuppies Patrick Bateman. Dopiero jednak gdy przeczytać „Amerykańskiego psychopatę” bez nadmiernych emocji i kierowanych wobec autora oskarżeń o epatowanie krwią i dewiacjami, widać, że mamy do czynienia z jedną z przenikliwszych analiz współczesności. Pracowite życie Batemana jest bowiem łańcuchem łudząco podobnych zdarzeń, w których wszystko – od biznes lunchu i wizyty na siłowni po czynności zawodowe – ma postać życiowej magmy. Z taką samą pedanterią, precyzją i chłodem młody miejski profesjonalista wymienia marki używanych kosmetyków i ubrań, jak i narzędzia, którymi torturuje ofiary.
Diagnoza Breta Eastona Ellisa nie jest trudna do odczytania: to nuda i kierat jednostajnych czynności sprawiają, że przystojny Patrick musi szukać mocnych wrażeń, a więc – choć brzmi to makabrycznie – zadowalają go już nie zwykłe morderstwa, lecz zbrodnie wyrafinowane, ot choćby z ćwiartowaniem, przypalaniem i posługiwaniem się wiertarką.