Archiwum Polityki

„Nie” mówi „nie” SLD

Czy partii Millera potrzebny jest wydział ideologiczny?

Jerzy Urban w tekście opublikowanym w „Nie” zarzucił SLD, że stał się „partią poszukiwaczy posad”, że „rozwija ingerencje państwa i prawa we wszystkie przejawy życia”, że wreszcie nie ma żadnego programu i nie chce dyskusji. „Nic w SLD nie tętni poza rywalizacjami personalnymi i sprzecznościami prywatnych interesów życiowych działaczy”. Jerzy Urban nie jest naiwnym debiutantem. Nie łudził się chyba, że SLD przyniesie z sobą do władzy samo dobro. Jakoś przy pierwszych rządach koalicji SLD-PSL nie dramatyzował, a wszystko to, o czym dzisiaj pisze, już tam było. Jeśli dzisiaj „działacze, którzy kierują sojuszem, mają umysły częściowo obciążone pezetpeerowską koncepcją państwa z okresu schyłkowego bezideowego PRL”, to tym bardziej chyba mieli je obciążone kilka lat temu. Skąd więc tak surowa krytyka dzisiaj?

Wiele wskazuje na to, że Jerzy Urban manifestuje dwa strachy. Pierwszy, że SLD wyjdzie z obecnej próby rządzenia mocno poturbowany i da silny dowód, że niczym szczególnym na polskiej scenie politycznej się nie wyróżnia. W pragmatyce codziennego ścierania z rzeczywistością poddany jest erozjom i chorobom władzy jak każda formacja, która rządzi w trudnych warunkach, w sferze programowej zaś nie ma nic istotnego do powiedzenia. I drugi strach: elity przywódcze SLD nie uświadamiają sobie, że teraz rozstrzyga się być może los polskiej lewicowości na wiele lat. Czy lewica ma być – jak czytamy – rozważna czy odważna. Jak na razie jest rozważna, próbuje po prostu dostosować się do warunków, które zastała i „chce przypodobać się wszystkim”. W ten sposób unika odważnego określenia tego, czym powinna być polska socjaldemokracja tuż przed wejściem Polski do Unii Europejskiej.

Nie ma powodu, by takich pytań i diagnoz nie stawiać.

Polityka 45.2002 (2375) z dnia 09.11.2002; Komentarze; s. 18
Reklama