Wbrew sygnałom, że Paryż i Berlin nie dogadają się w sprawie przyszłości polityki rolnej, Piętnastce poszło zdecydowanie gładko na szczycie w Brukseli. Polsce przedstawiono ofertę końcową dotyczącą ostatnich brakujących i najważniejszych punktów negocjacji – rolnictwa i finansów. Rządy krajów Unii proponują nam całkiem niemałe pieniądze, ale w istocie popierają tylko wcześniej sformułowaną, znaną nam ofertę Komisji UE. Dotychczas jedna ze współrządzących partii głośno twierdziła, że ofertę trudno będzie przyjąć i cała gra w Warszawie toczyła się tak, że duża część opinii publicznej oczekuje czegoś więcej. Jeśli ktoś jednak zna dzisiejsze nastroje na Zachodzie, musi realistycznie oceniać, że oferta jest zupełnie przyzwoita i zasadniczo większa nie będzie. Można ją przyjąć albo odrzucić. Nasz główny negocjator minister Jan Truszczyński, jego zwierzchnik Danuta Hübner, dalej rząd, który ma wszystko zatwierdzić, muszą – znając partnerów unijnych – przewidywać, ile mniej więcej można jeszcze ugrać. Może jest to 2 mld euro, może mniej. Może należy zastosować taką metodę obliczania tzw. pozycji netto (żebyśmy na początku nie zapłacili większej składki członkowskiej, niż dostali pomocy), może inną. Ale liczba wariantów jest już ograniczona. Teraz policzmy tygodnie. Do szczytu w Kopenhadze w połowie grudnia – szczytu, który ma zatwierdzić przyjęcie nowych kandydatów – zostało ich sześć. Słyszałem od głównego negocjatora Finlandii dramatyczny opis końcówki ich negocjacji sprzed lat – dali im do przeliczenia zmienioną ofertę, została do decyzji jedna noc. Wtedy nie czas na żadne kłótnie wewnętrzne i pretensje. Zresztą fiński negocjator powiedział mi, że ex post okazało się, że wybrali zły wariant.