25-letni Mowsar Barajew stał na czele „29 czeczeńskiej dywizji straceńców”, tak się sami nazwali. To oni wtargnęli z bronią i ładunkami wybuchowymi do moskiewskiego teatru, gdzie szedł popularny musical. Straceńcy. Nie chcieli negocjować. Mówili władzom rosyjskim: nie wycofacie się z Czeczenii – będziemy zabijać zakładników. Putin dał rozkaz odbicia uwięzionych. W dniu, kiedy to piszemy, ciągle nie wiadomo, jakiego eksperymentalnego gazu obezwładniającego użyto w tej operacji.
Użyto go pierwszy raz. To tajemnica wojskowa i dlatego najpierw zakazano dopuszczać krewnych do ofiar w szpitalu. Większość rodaków prezydenta uzna operację jednak za sukces, inni z uporem będą mówić, że to porażka sił specjalnych. W każdym razie bezwzględna brutalność – z jaką przeprowadzono operację – wydaje się umacniać, a nie osłabiać prezydenturę Putina.
Znakomity rysownik paryskiego dziennika „Le Monde” Plantu pierwszy dostrzegł tragiczny absurd zamachu, który zaczął się w teatrze. Na jego pozornie śmiesznym rysunku zza tandetnej, rozpiętej na stojaku kurtyny wyłania się terrorysta i w stronę widowni pełnej dzieci odpala monstrualnych rozmiarów rakietę. Plantu przewidział reakcję dzieci: agencje doniosły, że Nataszka, jedna z ocalonych zakładniczek, myślała na początku, że wejście terrorystów z automatami to część przedstawienia. Ale rysownik dołączył gorycz innej tragedii, której zakładnicy w Moskwie nie widzieli: na jego rysunku teatr nie jest, jak w Moskwie, zamkniętym budynkiem. To raczej rampa z desek ustawiona wprost gdzieś na czeczeńskiej ziemi, bo wokół widać ludzkie zwłoki porozrzucane wśród wypalonych ruin. Nie patrzcie tylko na terrorystów na scenie, patrzcie też na całe tło, na ich ziemię – zdaje się mówić Plantu.