Po 11 września Australia włączyła się aktywnie w międzynarodową koalicję przeciwko terrorowi, choć waszemu krajowi takie ataki raczej nie grożą. Co więcej, niektóre działania koalicji budzą krytykę w świecie, jak choćby niechęć ekipy Busha do uznania więźniów w bazie Guantanamo za jeńców wojennych.
Wśród zwykłych ludzi, także w Australii, panuje niemal powszechne poparcie dla wojny z terroryzmem. Ze względu na nasze interesy narodowe zależy nam na sojuszu bezpieczeństwa ze Stanami Zjednoczonymi, a ponieważ zostały one zaatakowane, to właśnie ten sojusz wezwał nas do działania. Amerykanie mogli uważać, że mamy obowiązek im pomóc i tak się stało. Przyjęli naszą ofertę wysłania sił specjalnych do Afganistanu w ramach akcji wojskowej przeciwko terrorystom. Po drugie, znaleziono dokumenty i zatrzymano osoby planujące ataki przeciwko celom australijskim. W Singapurze na przykład planowano zamachy na kilka ambasad, w tym australijską. W Indiach aresztowano osobę, która przeszła przeszkolenie lotnicze w Australii i planowała atak na budynki w naszym kraju. Ataki 11 września uważamy nie tylko za zamach na Amerykę, lecz także na wartości, które wyznajemy.
Czy obecny konflikt uważa pan za zderzenie cywilizacji o genezie religijnej?
Nie. Wystarczy przeanalizować motywy działania Al-Kaidy. Jej przywódcy chcą wyprzeć Amerykę z Półwyspu Arabskiego i obalić rząd Arabii Saudyjskiej. Do tego dążył od lat Osama ibn Laden, sam zresztą Saudyjczyk. On i jemu podobni uważają USA za poplecznika umiarkowanych państw arabskich, którym jako fundamentaliści się przeciwstawiają. Zależy im tak samo mocno na likwidacji Izraela jako państwa żydowskiego, które chcieliby zepchnąć do morza.