Pewnego dnia Jan Ciureja, wójt Romów gminy Limanowa, odebrał w drzwiach swego domu wezwanie do sądu. Jego czternastoletni syn został oskarżony o kradzież kurtki. Policję, bez wiedzy dyrektora szkoły i rodziców chłopca, powiadomiła pani pedagog. Ciureja twierdzi, że sprawę można było załatwić bez policji i sądu, wystarczyłby ojcowski wymiar sprawiedliwości. – Syn bał się mojej reakcji i kary. Przed wejściem do domu zostawiał przecież cudzą kurtkę w szopie, a zakładał swoją, żebym się o niczym nie dowiedział.
Wójt Ciureja uważa, że rozwiązywanie problemów metodą pani pedagog to wyrabianie Romowi kartoteki od najmłodszych lat. Ale to się zdarzyło, zanim do szkół przyszli asystenci.
One nie mogą żebrać
Pani Jolanta z Koszar została romską asystentką w szkole w Łososinie, chociaż nie umiała ani czytać, ani pisać. Ukończyła tylko drugą klasę podstawówki. Samotnie wychowuje troje własnych dzieci. Jako asystentka do szkoły oddalonej ponad kilometr odprowadza w sumie siedemnaścioro. W Łososinie uczy się właściwie razem z dziećmi. Nosi własny elementarz. Na początku powtarzała wraz z uczniami: – Ala, dom.
Dzieci nie skarżyły się nigdy na nauczycieli z Łososiny, przeciwnie: chwaliły, że tacy dobrzy. Jola została asystentką, bo chciała dowiedzieć się, czy naprawdę tacy są. Są. Mimo to okazała się potrzebna. – Dużo talentu mają te dzieci. Niektóre pięknie malują, rysują. Gdyby więcej tak nad nimi popracować, dopilnować. Pani Jola mówi, że dla najmłodszych jest matką, a siostrą i koleżanką dla 16-letnich dziewcząt, które przychodzą na lekcje klasy IV kilka razy w tygodniu.
Rodzice w Koszarach nie mają zasiłków, bo nigdy nie pracowali.