Archiwum Polityki

Geniusz pod gruzami

Geniusz – mówiono w 1973 r. o Jacku Karpińskim, gdy jego minikomputer K-202 zadziwił Zachód. – W Polsce Ludowej zniszczyli mnie urzędnicy partyjni, a teraz bankowi – powiada on dzisiaj. Sławny konstruktor kolejno stracił pieniądze, dom oraz złudzenia. Twierdzi, że jedyne, co mu pozostało, to pomysły.

Jacek Karpiński podejrzewa, że nieugiętość dostał w genach. Opowiada o matce, która była nieugięta do tego stopnia, że postanowiła urodzić go w chatce na pięciu tysiącach metrów, tuż pod szczytem Mont Blanc. – Rodzice zawsze przywiązywali wagę do symboli. Kochali rzeczy wielkie, niewypowiedziane. A bycie w górach było czymś niewypowiedzianie wielkim. Na szczęście znajomi przekonali ją, że to szaleństwo i Jacek Karpiński urodził się w Turynie.

To wielkie i niewypowiedziane zabiło jego ojca – w 1939 r. zginął pod lawiną w Himalajach. Karpiński, chociaż ciężko ranny w powstaniu, po wojnie namiętnie chodził w wysokie Tatry, najpierw o kulach, a potem o dwóch laskach. – W latach czterdziestych wszedłem na przełęcz Liliowe i jedną laskę wyrzuciłem. Następnego roku poszedłem jeszcze wyżej, wyrzuciłem drugą i wróciłem o własnych siłach – chichocze.

Z niesprawną ręką, częściowo sparaliżowaną nogą i niemiecką kulą tkwiącą w kręgosłupie trzykrotnie wszedł na Mnicha i parę innych szczytów. Ryzykował (czasem lekkomyślnie), bo, jak twierdzi, chciał się dowiedzieć na co go stać.

Obrazek z dzieciństwa: siedmioletni Jacek Karpiński grzebie w aucie ojca. Przechodzący obok sąsiad woła: – Panie inżynierze, syn psuje panu samochód!

– On go naprawia – wyjaśnia ojciec.

– Pamiętam, że ojciec zlecał mi przeczyszczanie gaźnika. Po prostu wykręcałem go, rozbierałem, czyściłem, przedmuchiwałem i składałem z powrotem – wylicza Karpiński.

Powiada, że łatwe rzeczy go nie interesowały. Podobnie zresztą jak ojca, znanego konstruktora lotniczego, który po skończeniu politechniki jako jeden z pierwszych na świecie doszedł do wniosku, że lepiej budować samoloty, które mają skrzydła nie nad, lecz pod kadłubem.

Polityka 43.2002 (2373) z dnia 26.10.2002; Społeczeństwo; s. 86
Reklama