Archiwum Polityki

Nobel za dobre chęci

Whistorii pokojowej Nagrody Nobla aż dziewiętnaście razy nie było jej komu przyznać, a w tym roku po raz pierwszy w dziejach przyznano ją za nic. Po zakończeniu swojej pojedynczej kadencji nieudany prezydent Stanów Zjednoczonych przedsiębrał różne próby negocjacji i nigdy nigdzie niczego nie osiągnął. Nagrodzono go za dobre chęci. W biografii Jimmy’ego Cartera nie znajdziemy ani jednego sukcesu, który zasługiwałby na skromne bodaj wyróżnienie, o Noblu nie mówiąc. Że przyczynił się do egipsko-izraelskiego porozumienia w Camp David (1979 r.)? Trzeba było go zatem nagrodzić razem z Sadatem i Beginem. Że jego styl bycia przypominający pastora jest alternatywą dla wojowniczej – jak się sądzi – polityki Busha juniora? Ależ obecny prezydent USA pragnie wziąć pod kontrolę to, co w Iraku spod kontroli uciekło. A Irak jest negatywnym ubocznym produktem Camp David, bo w konsekwencji świat arabski odwrócił się od Egiptu, a politycy muzułmańscy – od Sadata. Na miejsce Egiptu, jako lider, wszedł rozdający pieniądze Irak, a miejsce Sadata starał się zająć Saddam Husajn, o mały włos przewodniczący Ruchu Niezaangażowanych, którym zostałby po Fidelu Castro, gdyby nie absurdalny atak Iraku na Iran. Zaś krytyka polityki Busha dokonana za pomocą werdyktu w postaci Nagrody Nobla dla Cartera to zabieg niewątpliwie groteskowy.

K. Mroziewicz

Polityka 42.2002 (2372) z dnia 19.10.2002; Ludzie i wydarzenia. Świat; s. 14
Reklama