Archiwum Polityki

Psucie od głowy

W artykule Ewy Nowakowskiej [„Wyższe szkoły robienia pieniędzy”, POLITYKA 40, dot. drogiego, ale marnego kształcenia w płatnych uczelniach – red.] całe odium za złą jakość kształcenia zrzucono na same wyższe szkoły. Tymczasem jest to tylko część prawdy. W starym przysłowiu powiadano „ryba psuje się od głowy” – tutaj powiedzenie to również jest trafne. Winę za ten stan rzeczy w znacznym stopniu ponosi Rada Główna Szkolnictwa Wyższego oraz MENiS. Po pierwsze w tzw. minimach programowych panuje ogromny bałagan – w zasadzie określono tylko (poza małymi wyjątkami) minima dla studentów stacjonarnych magisterskich. Po drugie, niektóre minima są wręcz karykaturalne, np. „Podstawy ekonometrii” – 15 godzin dydaktycznych. Po trzecie, wymagania dla niektórych kierunków studiów zawodowych (licencjackich) są bardziej rygorystyczne niż dla ich odpowiedników magisterskich – co z daleka pachnie fikcją. Po czwarte, kontrola jakości jest pobieżna, formalna i oparta na bezsensownych przepisach. Po piąte, wytyczne RGSW przewidują dla studiów zaocznych 60 proc. godzin przewidzianych dla studiów stacjonarnych. Czyli dostajemy przyzwolenie na kształcenie 2/3 magistra? Najważniejszy jest jednak paradoks – współczesna szkoła wyższa stała się przedsiębiorstwem na własnym rozrachunku. I nic dziwnego, że stara się wszelkimi sposobami poprawić relację dochodów do kosztów. W tej sytuacji bez bardzo rygorystycznej kontroli jakości zwycięży bylejakość.

Dr inż. Marek Ruszczak
wykładowca w Szkole Wyższej Warszawskiej

Polityka 42.2002 (2372) z dnia 19.10.2002; Do i od redakcji; s. 18
Reklama