Archiwum Polityki

Dajcie nam zgodnego rabina

Zwrot mienia przedwojennych gmin żydowskich miał rozwiązać bolesny problem z przeszłości. Nieopatrznie wywołał całkiem nowy: w środowisku żydowskim rozpoczęła się bezpardonowa walka o majątek, pełna emocji i wzajemnych oskarżeń.

Nagle i nieodwołalnie wyrzucono z roboty Bolesława Szenicera. Na cmentarzu żydowskim przy Okopowej w Warszawie policja znalazła dziką plantację konopi indyjskich. Szenicer był kierownikiem cmentarza. Chociaż o uprawę „marychy” nikt go nie podejrzewa, ale, według pracodawcy, kierownik nie dopatrzył. Pracodawcą Bolesława Szenicera była warszawska Gmina Wyznaniowa Żydowska. Zwołano posiedzenie zarządu i zapadła decyzja – wywalić kierownika. Oficjalny powód – nie zawiadomił w porę przełożonych o policyjnym znalezisku.

Bolesław Szenicer, jakkolwiek by to zabrzmiało, na cmentarzu przy Okopowej spędził dzieciństwo, młodość i tu wszedł w wiek średni. Jego ojciec Pinkus Szenicer od początku lat 50. opiekował się świętym miejscem pochówku Żydów, w 1980 r. zastąpił go Bolesław. Przez 22 lata był kierownikiem, dozorcą i przewodnikiem w jednej osobie. W czasach, kiedy z Warszawy Żydzi znikli – jedni wyjechali, inni przestali być Żydami, a jeszcze inni byli nimi incognito – Szenicer demonstracyjnie obnosił się ze swoim żydostwem: jarmułka, broda i formuła, jaką zwykł się przedstawiać: – Ja, Bolesław Szenicer, Żyd warszawski z dziada pradziada. Dzięki niemu cmentarz przetrwał, nawet przeciwnicy nie odmawiają mu tej zasługi. Upierają się jednak, że on też przetrwał dzięki cmentarzowi. – To szwindler – ocenia zwolennik wyrzucenia Szenicera z pracy. – Brał od Żydów pieniądze za opiekę nad grobami. Pewnie brał, ale jednak za własne pieniądze – 5 tys. dolarów, które na początku lat 90. wygrał w salonie bingo – powołał fundację Gęsia, zajmującą się cmentarzem.

Od 1997 r., czyli od czasu kiedy powstała w stolicy Gmina Wyznaniowa Żydowska, nad kierownikiem cmentarza gromadziły się czarne chmury.

Polityka 42.2002 (2372) z dnia 19.10.2002; Kraj; s. 24
Reklama