Turek, 32-tysięczne miasteczko mniej więcej w połowie drogi między Poznaniem a Warszawą. Głównym nieszczęściem Turku jest, rzecz jasna, bezrobocie. 18-procentowe. Jeśli chodzi o okoliczności dla Turku szczęśliwe, to wielu mieszkańców wymienia na pierwszym miejscu fakt istnienia Lucjana Filipiaka.
Lucjan Filipiak, lat 57, pod krawatem, w garniturze, patroluje już od pół godziny. Ulica Chopina; przy chodniku, obok pasów dla pieszych, leży martwy pies. Krew, nieciekawy widok. Pan Lucjan parkuje w pobliżu, chwyta za komórkę. – Kłania się Filipiak. No, leży zdechły pies na ulicy jak krowa. Dlaczego nikt nie sprząta? Dobrze, cześć. Po godzinie trupa nie ma. – Śmieszne, ale prawdziwe. Ja mam z nimi na okrągło łączność. Ktoś ich musi uruchamiać.
Przez całe zawodowe życie (teraz jest już emerytem) był kierowcą w kopalni. Dlatego ruch drogowy leży mu najbardziej na sercu. Potrafi wziąć drabinę i przyciąć gałąź, która za bardzo zwisa nad jezdnią. Albo z własnych pieniędzy kupić żarówkę do słupa oświetleniowego. – Lubię porządek i trudno.
Mieszka w Obrzębinie, wsi opodal Turku. Jest radnym bez partyjnego przydziału i trudno powiedzieć, której rady. W Turku rady są trzy, a w nich 80 radnych (27 miejskich, 18 gminnych, 35 powiatowych). – Jednak drugiego takiego radnego jak on nie ma – twierdzi burmistrz. Bo radny Filipiak, choć reprezentuje gminę wiejską, to bywa też na radach miasta oraz powiatu. – Uwagi przedkłada, staramy się wyciągać wnioski – mówi Mirosław Broniszewski, starosta. – Choćby kwestia wypadków. Potłuczone szkło czy drobne fragmenty karoserii nie były sprzątane, bo nie było wiadomo, w czyjej to leży kompetencji. Na skutek interwencji pana Filipiaka problem rozwiązaliśmy.